Four Colours Red Run Inowrocław 2019

Wykonało się. Komplet medali za cykl 4 biegów w Inowrocławiu stał się moim udziałem.

Komplet zdobyty.

Cztery biegi, cztery medale. Green Run, Blue Run, Orange Run i Red Run. Blue Run w trakcie kontuzji, nie mogłam biegać, poszłam z kijkami, w końcu też są niebieskie.

W dniu dzisiejszym tj. 24.11.2019r, odbył się ostatni z cyklu kolorowych biegów w Inowrocławiu.

Pojechałyśmy tam niezmiennie z Kamilą a na miejscu spotkałyśmy się z Kasią.

Jeszcze szczęśliwe przed startem.

A pogoda była złośliwa. Podczas podróży do Inowrocławia nawet deszczyk nas spotkał. Na szczęście już na samym biegu było sucho, chociaż ulice i bieżna były nasiąknięte wodą. Temperatura oscylowała w okolicach 2 stopni, ale wiejący wiatr potęgował uczucie zimna.

Spotęgowane uczucie zimna odzwierciedlona na naszych mordkach.

Ostatni bieg musiał być wyjątkowy i był. Po pierwsze pojechałyśmy na tyle wcześnie, że nawet miejsce na niedaleko mieszczącym się parkingu miałyśmy, po drugie oddałyśmy rzeczy do depozytu, a co za tym idzie, miałyśmy zatem sporo czasu do startu.

Postałyśmy troszkę adorując grzejnik w korytarzu i po kilkunastu minutach ruszyłyśmy na bieżnię celem rozgrzania mięśni. Przetruchtałyśmy dwa kółeczka i od razu ciepełko mi się zrobiło.

Byłam nastawiona bardzo pozytywnie do biegu, pewnie dlatego, że całe 5 dni miałam wolne od treningów i czułam się wypoczęta i dobrze zregenerowana.

Ale takiego obrotu sprawy bym się nie spodziewała. Nie zamierzałam pokonywać siebie na tej trasie, tym bardziej, że wcześniej w Bydgoszczy podczas biegu towarzyszącego na 5km, zrobiłam swoją życiówkę na tym dystansie.

Biegło mi się na tyle dobrze, że gdy spojrzałam na zegarek sprawdzając w jakim tempie biegniemy, to pomyślałam, że to bieg z górki był. Górka kiedyś się skończyła i zaczęło się płasko a nawet niekiedy nieco w górę. A tempo nadal nie spadało jakoś znacząco. Pierwszy kilometr skończył się szybko tak jakoś, widzę 6:31.

Uuuulala…no to pewnie odpadnę na trzecim kilometrze, ale nie zwalniam, bo obok mnie biegnie Kamila i trzyma tempo.

Lecimy dalej, okolica ładna, już kiedyś tam biegłyśmy, park solankowy, jakieś pola, na których dość mocno wiało, na szczęście w plecy. Porównując mój ostatni bieg w Inowrocławiu i ten dzisiejszy, to teraz jakby ktoś węgla doładował do lokomotywy, Taki miałam zapas sił i mocy, że postanowiłam nie zwalniać i po ciągnąć tempo jak najdłużej się da.

Czwarty kilometr też jakoś szybko nadszedł więc pozostał już tylko jeden. Nie ma się co oglądać, trzeba biec jak najszybciej się da. Taaa… a tam za zakrętem pod górkę trzeba się skrabać. Tempo nieznacznie spadło, ale widziałam już stadion z upragnioną metą więc cisnę ile wlezie. Wpadłyśmy na koronę stadionu więc krzyczę do Kamili, że ma lecieć na swoje możliwości. Już nie miałam serca patrzeć jak biegnie z zaciągniętym hamulcem czekając na mnie. Te 500 metrów jakoś dam radę bez Jej obecności.

Poleciała i tyle ją widziałam. Ale jak już wbiegłam na tartan, to też sobie podkręciłam tempo na finiszu. Takim sposobem udało mi się po raz kolejny w tym roku zrobić najlepszy wynik na dystansie 5km.

Ostatnie medale z serii już wiszą dumnie.
Zwycięski skład z Torunia.

Jestem z tego bardzo dumna, bo to znaczy, że nie zmarnowałam tego całego roku i chociaż bywało różnie, to można powiedzieć, że się rozwinęłam sportowo.

Chcę to utrzymać w każdym roku, ale wymaga to wielu wyrzeczeń i cierpliwości a na pewno mądrych decyzji i… regeneracji.

To moja czwarta dyscyplina sportowa, którą będę się zajmować. Odpoczynek.

Druga strona medalu.

A właściwie to mam jeszcze coś nowego w planach, jako uzupełnienie do treningów. Jutro po raz pierwszy idę na zajęcia zumby. Może właśnie w poniedziałki będę się wyżywać tanecznie i dobrze mi to zrobi na ogólny rozwój. Zobaczymy. Relacja już wkrótce.

Marsz Niepodległości Gdynia 2019

Miało być mocno i było mocno. Było tak mocno, że przez 5 dni musiałam zrobić sobie wolne od jakichkolwiek treningów. Zrezygnowałam z roweru, zostawiając wyłącznie dojazdy do pracy, zrezygnowałam z basenu (tu trochę dobrze, bo pogoda nie rozpieszczała a ja przecież dojeżdżam tam rowerem), zrezygnowałam z biegania. A wszystko dlatego, że zachciało mi się wystartować z przodu i sprawdzić na jakim, tak naprawdę, jestem poziomie w tym nordic walkingu.

Stoję w 3-cim rzędzie.

Tradycyjnie od 3 lat pojechałam do Gdyni uczcić Święto Niepodległości. I chociaż w pierwotnych planach na początku roku miał to być mój debiut w biegu na 10km, to po kilku kontuzjach w sezonie, jak i zwyczajnie braku przygotowania, postanowiłam jednak pójść z kijkami.

Gotowa do startu.

A, że mi się wydawało, że moja forma znacząco różni się od tej zeszłorocznej, to sprawdzenie się w gronie najlepszych, wydawało mi się pomysłem na medal.

Rzut oka dookoła.

Jak wymyśliłam, tak i wykonałam zadanie. Ustawiłam się na początku startującego tłumu i ruszyłam mocno do przodu, licząc na to, że część osób po mocnym początku nie wytrzyma narzuconego sobie tempa. Tak to przynajmniej wygląda w biegach więc i w tej konkurencji mogło wyglądać podobnie.

Z niezawodnym supportem w postaci Przemka.

Było całkiem szybko, nie ma co opisywać krok za krokiem i stukot kijka za stukotem kijka. Starałam się iść jak najszybciej, co fajnie sfilmował mój super kibic i wsparcie, Przemek.

Było mocno od początku.

Kiedy już wpadałam na metę, zmęczona jak diabli, to wydawało mi się, że moje miejsce jest dość wysokie. Niewiele osób mnie wyprzedziło więc liczyłam na dobrą pozycję, Sprawdzając czas na zegarku i wyniki ostatnich zawodów, wyszło nam, że osiągnięty przeze mnie wynik mieści się w pierwszej trójce kategorii wiekowej.

Końcówka.
Czułam, że jest szybko.

Po szybkiej konsultacji z Przemkiem postanowiliśmy poczekać na ogłoszenie wyników i dekorację. Głupio byłoby pójść do domu, gdyby jednak udało mi się zająć jakieś premiowane miejsce.

Czekaliśmy, czekaliśmy…ale niestety jeszcze nie tym razem.

Zajęłam 17 miejsce w swojej kategorii wiekowej idąc wolniej o około 3 minut od 3-go miejsca. Jest co poprawiać i szanse na pudło rosną z roku na rok.

Pozostaje tylko pytanie: kontynuować marsze już tak tradycyjnie czy próbować sił w biegu na 10km?

Decyzję podjęłam właśnie dzisiaj, podczas pisania bloga.

Będę nadal chodzić z kijami w ten Dzień Niepodległości a debiutancki start w zawodach na 10km trasie zostawiam na inną okazję. Już nawet wiem jaką, ale o tym napiszę w kolejnej odsłonie.