Przebieranki bieganki

czyli Biegiem na film w Zgierzu

Zdjęcie wykonał Pan Fotograf

Po świetnym debiucie na Ice Cream Run u Dominika Runohlica w Łodzi, apetyt na bieganie w gronie wariatów wzrósł dość szybko.

Gdy zaczęła się promocja kolejnego biegu organizowanego przez Runoholica, to zbyt długo nie musiałam się zastanawiać, a właściwie zupełnie tego nie robiłam, tylko z niecierpliwością czekałam na rozpoczęcie zapisów.

A napięcie przy tym rosło niemiłosiernie. Wszak liczba miejsc była ograniczona, a chętnych, mając na względzie poprzednie zapisy, gdzie numery startowe rozeszły się w ciągu 30 sekund, było znacznie więcej. Odliczanie się zaczęło i wyścig z chętnymi na bieg również. Udało mi się zapisać i opłacić start i byłam tamtego dnia bardzo zadowolona.

Uważam, że jak człowiek chce coś zrobić, coś osiągnąć, to zrobi to nie zważając na przeszkody ani wyrzeczenia, które mogą temu towarzyszyć.

U mnie było dość podobnie, ale od czego dobra organizacja i pomoc przyjaciół. Dzień wyjazdu nadchodził, ale trzeba było jeszcze zorganizować jakieś przebranie. Miał to być strój bohatera książki, komiksu czy filmu. U mnie padło na Ojca Chrzestnego.

Dlaczego? Ano dlatego, że po pierwsze lubię ten film, po drugie ma świetną muzykę, po trzecie było mi dość łatwo skompletować elementy stroju a po czwarte dobrze mi się kojarzy. A kojarzy mi się z Anią i Przemkiem 😀 Oni wiedzą dlaczego.

Zdjęcie wykonał Pan Fotograf

Jak widać powyżej, tak sobie wymyśliłam i tak zrobiłam. Poniżej jeszcze kilka fotek mojego przebrania.

Już po biegu z super medalem.

A poniżej ze specjalną dedykacją dla Maćka 😀

Biegaliśmy wokół zbiornika wodnego w Parku w Zgierzu.

Trasa wokół wody to niecały 1 km. Do pokonania było maksymalnie 5 pętli. Ja zrobiłam 4 pętle w tempie mocno spacerowym, chociaż na więcej mnie nie było stać tego dnia (jak każdego ostatnio), ale atmosfera na biegu wynagradzała dosłownie wszystko. Ludzie poprzebierani cudownie, kolorowo i z bananami na pychach. Nie do opisania.

A po przebiegnięciu dystansu czekało na mecie picie Powerade, ciastka i super medal.

Później dalszy ciąg przyjemności. Losowanie nagród. Było ich sporo, od komiksów przez książki do karnetów do Nowa Gdynia. Niestety tym razem nie udało mi się niczego wylosować. Ale mnie to nie martwiło, gdyż po zakończeniu imprezy i tak miałam wracać nie dość, że z naładowanym endorfinami łebkiem, to z wypasionym pakietem startowym i… ze strojem PANA NIEMAMOCNEGO, który wygrałam na licytacji u Dominika.

Pieniądze z licytacji zostały przekazane na SOS dla Zwierząt Niechciane i Zapomniane w Łodzi.

Z wielką radością wracałam do domu a raczej na wakacje, z których się urwałam na pół dnia. Ale jak wspomniałam, jak się czegoś bardzo chce, to szuka się rozwiązań a nie wymówek.

Teraz w planach kolejne biegi w Łodzi.
Pizza Run z Fiero oraz Gałgan Run.

Relacje z biegów oczywiście będą.

Przechwycony w ostatniej chwili. Jestem na tym filmiku i za ten zaszczyt dziękuję jego twórcom 😀

Pamiętnik z wakacji cz. 2

Jeśli szukacie części pierwszej, to nie szukajcie. Nie ma jej pod tym tytułem. Jako część pierwszą należy potraktować moje wczorajsze rozważania na temat pomysłu na kondycyjny obóz i jego realizację.

Wczoraj udało mi się wyskoczyć „na rower”, polowanie na pogodowe okienko odniosło sukces. Deszcz przestał padać na jakieś dwie godziny, z czego jedną wykorzystałam właśnie na kręcenie.

Wybór roweru padł na moją pierwszą, stareńką kolarzówkę zwaną pszczółką z racji tego, że jest w kolorze żółtym (no nietrudno się domyślić) a w dodatku posiada owijkę w czarne paski. Przypomina pszczółkę i już.

Świeżo rozpakowana Pszczółka… zdjęcie zrobione 10 minut po wizycie kuriera.

Pszczóła wylądowała w wyjątkowej stajni po tym, jak kupiłam nieco nowszy rower, chociaż też z sekend-hendu. Zmieniłam w niej to i owo, ma klamkomanetki chociaż wcześniej miała wajchy na ramie. Wiem, wiem… trzeba było zostawić oryginalne, ale wierzcie mi, że zmiana biegu na ramie dla osoby zaczynającej przygodę z kolarstwem szosowym nie jest ani łatwa, ani przyjemna, ani tym bardziej bezpieczna. Myślałam zresztą, że będę na niej jeździć znacznie dłużej. Gdy przejdzie na emeryturę, wstawię jej te oryginalne części. Obiecuję.

Pszczółka po upgradzie.

Jakże bardzo się myliłam. Kolarstwo szosowe wciągnęło mnie na tyle mocno, że dniami i nocami zastanawiałam się skąd wziąć nowy rower, nową kolarzówkę. Tym bardziej, że jeszcze zanim kupiłam pszczółkę, to dokonałam zakupu roweru MTB z Decathlonu, marki B’twin. I żeby nikt sobie nie myślał, że albo to reklama marki, albo jakiś hejt czy wyśmiewanie rzeczy z tej sieci. Nic bardziej mylnego. Uwielbiam rzeczy z Decathlonu, a rowery marki B’twin darzę tak wielkim sentymentem, że gdybym miała miejsce w domu na kolejny rower, to bodajże brałabym właśnie jakiegoś B’twina.

Kawałek ramy mojego B’twina i… Aga +30kg. Zdjęcie zrobione podczas pierwszej wycieczki na Barbarkę.

Znów zbaczam z kursu…

Wracając na jeszcze nie dokładnie zamierzone, ale już bliższe tematowi, tory… kolarzówka nieco podrasowana, zaczynam jazdę po szosach.

Wracam już do wspomnień z dnia wczorajszego.

Jeszcze tylko słów kilka dlaczego w ogóle tak się rozpisałam na temat tego roweru a nie krótko i na temat, że rower, że stary, że pojechałam, że się ujechałam jak na bobiku.

Właśnie dlatego, że to mój pierwszy rower tego typu, że tak wyczekiwany i przeze mnie w całości serwisowany (tak, tak, sama zmieniłam system zmiany biegów i zaniosłam fachowcom jedynie do regulacji) a wczoraj przyszła myśl, że czas na jego emeryturę – znaczy skończy na wieszaku w pokoju.

Dlaczego? Ponieważ mnie wykończył przez te 10 km. Zachowywał się prawie jak „ostre koło”. Nie toczy się za bardzo bez pedałowania. Fakt, że akurat teraz ja nie mam za wiele mocy w nogach, ale do tej pory nie było aż tak źle. Osiągnięcie szybkości 20km/h wymagało ode mnie nie lada wysiłku a mięśnie nóg paliły. Widocznie coś tam się kończy w podzespołach tego organizmu. Rower mam na myśli. Trzeba podjąć decyzję czy dawać jej jeszcze jedną szansę na jazdę po Czernikowskich szosach, czy wracać z nią do domu i znaleźć zasłużone miejsce na wieszaku wśród innych rowerów?

Szybka konsultacja z Tomkiem i decyzja. Dam jej szansę. Sprawdzę czy będzie tak źle jak będę w lepszej formie kolarskiej. Jeśli nadal będzie to spory wysiłek, to zakupię nowe, tanie koła i zmienię dając tym samym jeszcze jedno życie mojej pierwszej kolarzówce. Jeśli będzie lepiej, znaczy, że baletnica do dupy.

Tym mocnym akcentem kończę rozważania na temat popołudnia dnia wczorajszego. W dniu dzisiejszym pogoda nie pozwoliła na zbyt wiele, ale jak mi się język rozwinie to i o padającym deszczu mogę zapisać ze dwie strony.

Gdybym tak w szkolnych latach potrafiła… 😉

Wymyśliłam sobie obóz kondycyjny

Jak w tytule. Człowiek się napatrzy na najlepszych jak to wyjeżdżają na obozy do Szklarskiej Poręby czy inne hiszpańskie Bieszczady i zaczyna zazdrościć. A jak zaczyna zazdrościć, to zaczyna również kombinować, że przecież też bym mogła, że wystarczy tylko chcieć.

I faktycznie. Wystarczyło tylko chcieć. Łącząc pożyteczne z przyjemnym, a zatem opiekę nad zwierzyńcem w zaprzyjaźnionym miejscu, po cichu dodam, że jest to moje miejsce na Ziemi, a urlopem spędzonym bardzo aktywnie, znalazłam się tu i teraz na własnym obozie kondycyjnym wyłącznie dla mnie 😀

W dniu dzisiejszym na poranny rozruch 2 km spacer po lesie w towarzystwie moich najlepszych przyjaciół: Zezola i Retta. Frocia z racji wieku, spacerowała wokół jarzębiny, ale i tak wróciła zadowolona.

Obowiązków opiekuńczych ciąg dalszy czyli śniadania dla psiaków i kociaków a także przygotowanie posiłku dla siebie. Elite Diet zawieszone na czas wyjazdu więc jestem zdana wyłącznie na własne umiejętności kulinarne.

Jaglaneczka na mleku z gruszką zebraną w sadzie i dżemem malinowym, który podprowadziłam ze spiżarni. Mam nadzieję, że nikt się o ten dżem nie obrazi, a pyszny jest, że hoho.

Wszystko zrobione, kawa wysiorbana, jaglanka się studzi, można szykować się na pierwszy obozowy trening biegowy.

Ja widać powyżej, trening można zaliczyć do udanych. Zdobyte dwie korony, którymi pocieszę się niezbyt długo, bo z pewnością Anusia mi to zabierze jak tylko ubierze buty biegowe na nogi. Ale PR na trasie z kapliczki zostanie mój na zawsze. No, może do następnego rekordu.

Dzisiaj w planie jeszcze szykowanie roweru i mała przejażdżka do Czernikowa i nazad. Zobaczymy, bo pogoda robi się nieciekawa.

CIĄG DALSZY NASTĄPI…