Plany na rok 2020

czyli dzieje się już, dzieje a ja mam długi ogon.

Jakiś czas temu obiecałam, że napiszę o swoich planach startowych na ten rok i w ogóle planach na najbliższą przyszłość. Za chwilę to nadrobię, ale muszę najpierw przeprosić za taką długą przerwę między wpisami.

Kiedyś przeglądając czyjegoś bloga trafiłam właśnie na takowe przeprosiny i obietnicę, że podczas kilku wolnych dni nadrobi on (ta osoba) zaległości na blogu. Wtedy pomyślałam sobie, że to takie nie do końca fair w stosunku do czytelników, że muszą czekać na nowe wpisy, bo autorowi się być może nie chce sklecić paru zdań.
I teraz sama jestem takim właśnie autorem, który każe czekać na zapierające dech w piersiach teksty swojej rzeszy fanom 😉
Hehe, wiem, wiem… poniosło mnie, ale zrobiłam to celowo, żebyście czytając te słowa automatycznie uśmiechnęli się do monitora czy też wyświetlacza komórki.

Bo to wcale nie jest tak, że nie mam o czym pisać albo, że mi się nie chce. To wynika raczej z natłoku tego, co chciałabym Wam przekazać. Za dużo wszystkiego mi się kłębi w głowie, a nie mam aż takich umiejętności, żeby wszystko pięknie ubrać w słowa.

Dlatego przepraszam za to, że czekacie (naprawdę mam nadzieję, że tych kilkoro czytelników czeka na jakieś wpisy) i obiecuję się poprawić. Wiadomo nie od dziś, że systematyczność to klucz do sukcesu bez względu na to jakiej dziedziny dotyczy.

Na początek może nieco ogólnie jakie mam cele sportowe na ten rok a w dalszej części szczegółowe dane dotyczące startów w zawodach.

Oczywiście z uwagi na to, że mamy już koniec lutego, niektóre z moich zaplanowanych zawodów już się odbyły i na szczęście mogłam wziąć w nich udział.

W tym roku na celownik wzięłam sobie pływanie, jako że najsłabiej mi to idzie (tutaj śmiech mnie ogarnął, bo przecież bieg też nie należy do rewelacji). Do tej pory udało mi się osiągać regularnie czas na 100m poniżej 3 minut, co jak na mnie jest wynikiem całkiem dobrym. Biorąc pod uwagę zeszłoroczne pluskanie.. poprawa jest znacząca i widoczna.

Ale na tym nie koniec, poprawiać zamierzam cały rok i chciałabym dojść do wyniku 2:30/100m, kraulem rzecz jasna i nie zostawiając swoich zwłok w basenie czy w otwartej wodzie.

Powrót z basenu.

Myślę, że mogę to osiągnąć jeśli poprawię swoją siermiężną technikę pływania i popracuję nad siłą mięśni. A o tym, jak wygląda moja technika, dowiedziałam się z nagranego przez Przemka filmiku, na którym doskonale widać co takiego wyprawia moja prawa ręka podczas pływania. O tym eksperymencie napiszę w odrębnym odcinku, bo wydaje mi się to dość ważnym tematem.

Jeśli chodzi o rower, to w planach mam zwiększenie mocy na start w Gdyni do 160W, no i osiągnięcie magicznej średniej szybkości 30km/h podczas startu w sztafecie.

Trening u Przemka w piwnicy. Nadal jestem pod wrażeniem.

Co do biegania…wiadomo, że chciałoby się szybciej i dłużej, ale zupełnie nie mam pojęcia na co mnie będzie stać w tym roku. Wszak nie jestem młodsza, a wręcz przeciwnie, co nie zmienia faktu, że cały czas dzielnie walczę o jak najlepsze wyniki w tej dziedzinie.
Na dzień dzisiejszy moje tempo na 5km to 6:30min/km i to zrobione na szybkiej trasie, okupione mega dużym wysiłkiem.

Chciałabym móc złamać barierę 6:30min/km i zrobić nową życiówkę na tym dystansie. Mam nadzieję, że mi się to uda.

Fot. Wróbelek

Stało się czyli wybuch endorfin i to wcale nie po biegu

Tylko dla czytelników o mocnych nerwach, a przynajmniej takich, co nie mają dreszczy na myśl o krwi, igłach i tym podobnych sprawach.

Do dnia dzisiejszego miałam takie marzenie, żeby zostać dawcą krwi. W dniu dzisiejszym marzenie zostało spełnione.

Zostałam dawcą krwi. Oddałam swoje pierwsze 450ml.

Wcale nie bolało, chociaż widziałam wyraźnie dziurę w igle, a dodam, że normalnie cieszy mnie jak igłę w ogóle dostrzegam.
Ale ciekawość i chęć oddania własnej krwi dla osób potrzebujących była tak silna, że przez cały ten czas bacznie przyglądałam się temu, co tam dzieje się w tej mojej ręce.
A działo się, oj działo 🙂
Już na samym początku tej przygody okazało się, że moje żyły nie są przyjazne a raczej wymagające, jak określiła to pani pielęgniarka. Znaleźć jakieś właściwe źródło tętniące życiodajnym płynem krwią zwanym, to było nie lada wyzwanie. Ani prawa, ani lewa ręka nie dawały 100% pewności, że uda się dokonać poboru.
Ale fachowe oczy trzech pań pobierających krew dostrzegły pewną szansę, mimo tego, że trzeba było nieco pogrzebać w mojej łapce, żeby ładnie wszystko poszło.

Oczywiście na tym się nie skończyło, bo trzeba było stać nade mną i trzymać wężyk w odpowiedniej pozycji, aby donacja zakończyła się powodzeniem i nie trwała godzinami.

Fotel był wygodny, towarzystwo bardzo sympatyczne, panie uprzejme, z poczuciem humoru i dużą wiedzą i doświadczeniem w poborze krwi. Czas zleciał szybko, krew także i usłyszałam, że mogę być z siebie bardzo dumna, bo wszystko zakończyło się sukcesem.

Po każdym takim oddaniu trzeba spędzić 15 minut odpoczywając po ciężkiej pracy organizmu. Nie miałam nic przeciwko, spędziłam ten czas na rozmowie zarówno z paniami pielęgniarkami jak i innymi krwiodawcami.

A na koniec jeszcze fajna niespodzianka – zestaw czekolad, wafelek, soczek i piękny kubek, w którym będę mogła sączyć poranną kawę.

Nagroda za oddanie krwi.

Jestem bardzo zadowolona z podjętej decyzji i planu dnia dzisiejszego.

Tylko jedno pytanie mam do siebie. Dlaczego trzydzieści lat czekałam na to, żeby spełnić swoje marzenie z dzieciństwa.

Lepiej późno niż wcale.

Zatem spełniajmy swoje marzenia, nawet jeśli mają dłuuugą i siwą już brodę.
A na dodatek spłacam dług z młodości.
Podczas choroby mojej mamy, która dostała krew w szpitalu, obiecałam światu, że dług zostanie przeze mnie spłacony, że oddam tę krew, która ratowała życie mojej mamy.

Zaczęłam spłacać.