Prawie.Pro Tour

czyli jadę z Leszkiem w Chełmży

https://www.facebook.com/events/3298667116859858/

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba i na zewnątrz, tekst „Prawie .PRO PROI CHEŁMŻA 15SIERPNIA 2020 RYNEK, RYNEK,17:0 17:00 LOTTO ATHL ENERGY ENERGY IMPREZTRIATHLONOWYCH A" WSPÓŁORGANIZATOR CHEŁMŻA”

Dzisiaj o godzinie 17:00 w Chełmży wystartuje Prawie.Pro Tour, którego organizatorem jest Leszek Prawie.Pro.

Trasa wiedzie drogami niedaleko Chełmży, w której to w dniu jutrzejszym odbędą się zawody triathlonowe na różnych dystansach.

Nasz tour będzie wiódł właśnie trasą kolarską 1/8 IM czyli przejedziemy 23km po płaskiej trasie w tempie coffee ride.

Relacja z całej imprezy dzisiejszej i jutrzejszej już wkrótce w tym miejscu.

Tadammmm!!!

I oto jest relacja z pierwszego mojego i pierwszego w ogóle Prawie.PRO Tour z Leszkiem 🙂
Zbiórka kolarzy chcących przejechać się trasą kolarską zawodów 1/8 IM w Chełmży miała mieć miejsce o godzinie 17:00 na rynku w tejże miejscowości.

Zapakowałam swój rower na stelaż na dachu samochodu, wzbudzając nieco większe niż zwykle emocje wśród sąsiadów na parkingu, a to dlatego, gdyż mój bolid za żadną namową i za żadne skarby świata nie zamierzał zmieścić swoich kółek w przygotowane pod nie prowadnice.
Przez to wywołał u mnie serię sapania połączonego ze słownictwem nieco tylko niecenzuralnym, jednakże widać było wzburzenie emocjonalne. We mnie, rzecz jasna.
Rower natomiast, jak przystało na jednostkę niezbyt zgodnie funkcjonującą z właścicielem, stawiał opór niegodny rowerowi aero.

Teraz tak sobie myślę, że niesłuszne miałam do niego pretensje, bo przecież rower mój nie jest rodem z aero…bików. To zwykły rower szosowy więc o co pretensje?

Dlatego wróćmy może do głównego tematu tego wpisu a mianowicie jak to było na tym prawie.pro tourze.

Dojechałam do Chełmży z odpowiednim czasowym wyprzedzeniem. Wyprzedzenie czasowe sięgnęło nawet 1 h, ale przynajmniej miałam pewność, że się nie spóźnię.
Wyjęłam nawet kamerkę, którą skrzętnie przygotowałam na tę okoliczność, żeby uwiecznić takie wydarzenie.
Na miejscu okazało się, że nasz przejazd będzie również obfotografowany i to bardziej profesjonalnie niż moje filmowanie więc tutaj posłużę się kilkoma zdjęciami z fejsbuka.

Zbiórka na rynku w Chełmży przed objazdem trasy. Prawie.PRO Tour. fot. Michał Chwieduk / Energy Events
Wytknięty jęzor  świadczy wyłącznie o wielkim zadowoleniu z coffee ride. Fot, Michał Chwieduk / Energy Events

Jak widać na powyższym zdjęciu, jestem ubrana adekwatnie do tematu touru a mój wywalony jęzor to efekt zadowolenia i niesamowitego przykładania się do poprawnej jazdy w peletonie. Niczym dziecko skupione na czynności… Poniosło mnie? 😛

Podczas przejazdu przez miasto Chełmża mieliśmy okazję zapoznać się z wszelkim rodzajem nawierzchni jaka może znajdować się na ulicach tego małego miasteczka. Od kostki brukowej, zupełnie niepodobnej do tej w Gdyni, po równiutki asfalcik na obrzeżach miasta. Dobrze, że ten drugi występował jednak w przewadze na tej trasie, bo mogłoby być ciężko podczas zawodów rozwinąć satysfakcjonującą prędkość.

Zrobiliśmy sobie jeszcze postój obok figurki we wsi Dubielno, w której to znajdował się nawrót na tym dystansie. Chwila na odsapnięcie, chociaż prędkości rozwijane przez grupę nie były za wielkie, bo taka była też konwencja tego przejazdu, łyk wody z bidonu, rozmowy na tematy różne i powrót do Chełmży.

Za chwil parę dodam jeszcze link do YT, na którym zamieszczony zostanie filmik z przejazdu.

Można śmiało przewinąć do przodu 😉 trochę za długi mi wyszedł, ale się poprawię następnym razem

Dodam tylko, że cały tour zrobił na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Poznałam kilka osób tak samo jak ja zakręconych na punkcie roweru i triathlonu, nawet osoby, którym dzięki tej aktywności udało się wygrać nierówną walkę z nadwagą.

Wielkie podziękowania dla Kasi i Asi, które jechały ze mną, za przemiłą rozmowę i dodanie wiary, że w przyszłym roku dystans 1/8 IM na zawodach w Chełmży powinien stać się moim udziałem również.
A o tym co jeszcze się wydarzyło dzień później i czy na pewno będę brać udział za rok o tej porze w Chełmży… w następnym wpisie.

STÓWKA SOLO

czyli chwalę się na całego, bo mam czym 😉

Czasem w głowie rodzi się całkiem szalony pomysł. Też na pewno tak macie. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, ale jest.

U mnie stało się podobnie. Z dnia na dzień podjęłam decyzję, że wybiorę się samotnie na 100km jazdę szosowym rowerem po znanej, na szczęście, mi już trasie.

Faktem jest, że taki dystans pokonałam raz jeden w życiu, dwa lata temu i to nie sama, ale w towarzystwie Tomka. Na tyle zapadło mi to w pamięć, że wiedziałam jak przygotować się na taką trasę i jak ona będzie przebiegała.

Dzień 18 lipca 2020r. to ten mój bohaterski dzień, w którym pokonując swoje obawy do solowej jazdy na takim dystansie, jak również okoliczności (wszak nie tylko ścieżką rowerową miałam się poruszać), że o samej odległości nie wspomnę) osiągnęłam swój założony cel.

Wyruszyłam wcześnie w tę sobotę, słońce już dość mocno grzało, a miało być jeszcze cieplej. Jak wiadomo, ja niezbyt dobrze znoszę upały więc starałam się pokonać trasę przed najwyższą tego dnia temperaturą.

Zabrałam ze sobą dwa żele, banana i dwa bidony z piciem. Do tego w kieszonce torebki na ramie znalazło się parę groszy, takie w razie czego, na jakieś jedzonko w przydrożnym sklepie czy picie, gdybym wypiła już wszystko a do domu daleko.

Zabrałam również zapas prądu w postaci power banka, kamerę i ruszyłam na trasę. Garmin dawał mi jakieś poczucie bezpieczeństwa, bo włączyłam w nim funkcję śledzenia mojej aktywności na żywo i wiedziałam, że osoby, którym to udostępniłam, będą co jakiś czas patrzeć czy zielona kropeczka na mapie się porusza.

Podróż zaczęła się od ścieżki rowerowej w stronę Unisławia, zupełnie pustej o tej porze dnia. Przejechałam do końca i skierowałam się w stronę centrum Unisławia, aby później jechać już drogą na Chełmno.

W okolicach Chełmna znajduje się wieś Starogród, a tam wielka góra i bardzo urokliwe miejsce. Zauroczyło mnie już jakiś czas temu, gdy jazda rowerem wcale nie była mi w głowie i jeździłam tam samochodem.

Widok na górę Starogród
Widok na górę w Starogrodzie

Chociaż jak sobie teraz przypominam, to jadąc nieopodal Starogrodu autem, już za moich „lepszych” czasów, miałam takie marzenie, żeby tam właśnie pojechać rowerem. Od tego czasu minęło chyba kilka lat, może 3, może 4. Marzenie jednak się spełniło. Oczywiście nie samo, ale za sprawą moich starań, wysiłków i wiary, że i ja mogę jeździć nieco dalej niż do pracy.

Nie chcę się tutaj rozpisywać w szczegółach jaką to trasą jechałam, co widziałam itp. bo raz, że nie ma to być nie wiadomo jaki pamiętnik podróżnika, a dwa, że zwyczajnie już nie pamiętam kilometra po kilometrze.

Z ważniejszych rzeczy, to dodam, że powstała nowa ścieżka rowerowa, którą jechałam w okolicach Czarźe a w tamtejszym sklepie przy drodze nie omieszkałam kupić sobie drożdżówki, którą ze smakiem pochłonęłam przed sklepowymi drzwiami.

Wracałam przez Gzin, w którym mieszkają moje koleżanki z pracy, a które to miałam odwiedzić od tego czasu już jakieś dwa razy, ale zawsze mi coś nie wyjdzie. Później już dojazd do „starej” ścieżki z Unisławia i powrót prosto do domu.

Takie widoki ze ścieżki Toruń – Unisław

Szczerze powiem, że po 80km miałam już mocno dość i marzyłam o odpoczynku. Ale nareszcie miałam poczucie ujechania się, wiedziałam, że nie będę tęsknić za siodełkiem przez co najmniej 48 godzin.

Tak też się stało.

Jak mi się coś jeszcze przypomni ważnego, czego nie napisałam, to będę aktualizować ten wpis.

A już niedługo relacja z pierwszej przejechanej w całości w peletonie, Szosowej Środy.

Jak człowiek ma wenę a tu lipa

czyli zwalam winę na admina.

Proszę czytać wszystko z przymrużeniem oka.

Miało być zupełnie inaczej, zupełnie o czym innym, ale wyszło jak zwykle, czyli… inaczej 😉

Ojojoj, ile to ja miałam Wam do napisania, ile do przekazania ciekawych wiadomości i niesamowitych odkryć, i pięknych zdjęć, i niemożliwych rekordów…
Jakoś nikt w to nie uwierzył chyba. I dobrze.
A prawda jest taka, że nadal ciężko mi usiąść do pisania, a jak już usiądę, to za wiele chcę przekazać i wychodzi lipa po raz pierwszy.
Lipa po raz drugi jest wtedy, gdy już prawie mam wszystko ułożone w głowie, ale mnie coś odciągnie od laptopa i znów żaden wpis na blogu się nie pokaże.
Licytacja kończy się na lipie trzeciej i tej najważniejszej, bo nie z mojej winy. Jak sam tytuł wskazuje, to nie moja wina, że blog nie daje się edytować, że nie działa strona, że nie mam możliwości wstawienia gotowego przecież materiału z mnóstwem zdjęć itp 😉
Wszystko przed administratora, serwer nie działa i nie mogę na bieżąco realizować swoich celów.
No to się uśmiałam sama z siebie. Mam nadzieję, że administrator się nie obraził, że wina spadła wyłącznie na niego, a dodam tylko, że blog „chodzi” na windzie i na androidzie, i na iphonie więc rachunek jest prosty.

Taki to trochę wpis o niczym. ale na serio, to mam do przekazania kilka fajnych spraw. Tylko przesiąde się znów na ubuntu, bo mam tam swój brudnopis, z którego mam zamiar teraz skorzystać.

Pozostaje mi mieć nadzieję, że przełączenie się między systemami operacyjnymi nie zajmie mi dwóch tygodni.

Aktualizacja danych. Wszystko działa na linuksie, zatem nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się do pisania.

Dziękuję Przemek za pomoc i postawienie tego wszystkiego na nogi.