OPÓŹNIONA RELACJA z TRI w Gdyni

czyli człowiek na kwarantannie nadrabiający zaległości w pisaniu

No wiem, wiem… nie dość, że długo nic nie było, to jak już za chwilę coś się pojawi, to jakieś zamierzchłe czasy.

W sumie, to może nie aż takie zamierzchłe, nieco ponad miesiąc opóźnienia, to wcale nie jest tak źle. W każdym bądź razie, mogło być znacznie gorzej.

A nam poszło lepiej 🙂

Zacznę jednak od początku, chociaż puentę już zdradziłam.

Piątkowe popołudnie, szybko z pracy do domu, bo trzeba zbierać się do Gdyni na start w Ironman 70.3.

Jak co roku bierzemy udział w sztafecie, w składzie niezmienionym od lat (dobra, z małą przerwą na rodzenie Jerza i zastępstwie biegowym Maćka, któremu z tego miejsca po raz kolejny podziękuję za udział).

Przygotowana do wyjazdu, zabieram dwa rowery tym razem, ale nie dlatego, żeby mieć jeden w zapasie, ale dlatego, że Przemek zostawił to swoje cudo u mnie na nieco dłuższy czas. a przecież sam także bierze udział w sprincie.

No to zapakowałam rowery na dach swojego auta oraz wszelkie potrzebne sprzęty do bagażnika, zabrałam Zezucha i ruszyłam na podbój Gdyni.

Jeden zawodnik, dwa rowery… ale kto bogatemu zabroni 😉

W drodze do Gdyni zabrałam również Babcię Dorotę, która przejmie opiekę nad Jerzem podczas naszych sportowych wyczynów.

Droga upłynęła dość szybko, bez żadnych przeszkód i większych korków. Całe szczęście, bo przed nami jeszcze wyprawa po pakiety i pozostawienie rowerów w strefie zmian. W tym roku zawody są specyficzne z uwagi na obostrzenia sanitarne związane z trwającą wciąż pandemią koronawirusa.

Dlatego też strefa zamian, jak i sam start wyglądał nieco odmiennie od tradycyjnego. Trzeba było się dostosować.

Zaraz po przyjeździe po dom, wypakowaniu rzeczy i pozostawieniu Zezola pod opieką Ani, kierownicę w renówce przejął Przemek i skierowaliśmy się do biura zawodów.

No i oczywiście co? Oczywiście zapomniałam wziąć ze sobą kasku, który pozostał spakowany w plecaku na górze. Szczęśliwie z własnego domu go wzięłam, a okazało się, że i Przemek również kasku nie zabrał.

Odmienna formuła startu, bezworkowa, wprowadziła trochę zamieszania albo ulegliśmy już rutynie. Zatem po małej rundzie wokół osiedla i powrocie do domu po zapomniane rzeczy, już na pełnym gazie pojechaliśmy w kierunku bulwarów.

Auto zaparkowaliśmy na płatnym parkingu niedaleko Opery (tak mi się wydaje) i pognaliśmy do biura zawodów po pakiety. Odebrać mógł je jedynie Przemek jako kapitan załogi.

Pakiety dość bogate zostały odebrane i dawaj z powrotem na parking, żeby przyszykować rowery i zaprowadzić je do strefy zmian czyli na Skwer Kościuszki.

Trochę żeśmy się nachodzili, ale udało nam się odstawić sprzęt na czas.

Maszyna Przemka na wieszaku, strefa zmian wieczorową porą.
Moja maszyna, jej debiutancki występ – strefa zmian wieczorową porą.

Po odstawieniu rowerów poszliśmy nieco spokojniejszym już krokiem do auta i wróciliśmy do domu.

Trzeba było jeszcze ustalić na spokojnie szczegóły co do jutrzejszego startu. Odmienna formuła sprawiła, że między startem Przemka i startem sztafety było sporo czasu. Pomysły na rozegranie tego logistycznie były różne, jednak wygrała opcja, że Przemek pójdzie sam na swój start, zostawi wszelkie rzeczy w depozycie (a miał ich sporo, bo to przecież dwa starty, dwie pianki, dwa czepki, dwie pary okularów i tylko jeden Przemek), ukończy swoje zawody w pięknym stylu i poczeka już na start sztafety w okolicach plaży.

Przemek gotowy do wyjścia na swój start.

Na szczęście pogoda dla sprinterów była bardzo łaskawa, słońce świeciło i nic nie zapowiadało tej ulewy, która spotkała nas dwie godziny później.

Przemek w strefie zmian w sobotę.

Poniżej kilka fajnych fotek ze startu Przemka na dystansie sprinterskim.

fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl
fot.Piotr Naskrent/maratomania.pl
fot.Piotr Naskrent/maratomania.pl
fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl

Przemek ukończył zawody w dobrym stylu, zresztą jak zwykle. Cały czas jestem pod wrażeniem jak można tak szybko pływać, no i biegać, bo z rowerem to aż tak bardzo nie odstaję 😉 Taki żarcik 🙂

W tym czasie Anusia i ja zbierałyśmy się na start. Na szczęście Ania zabrała ze sobą dwa parasole, bo chmury się zebrały i zaczęły swoja deszczową piosenkę.

W strugach deszczu, ale z czołem podniesionym kroczyłyśmy dumnie bulwarem, aby dostać się do strefy zmian i wystartować.

W tych pandemicznych warunkach wejście do strefy odbyło się punktualnie, a deszcz postanowił lać i lać, i lać. Lało do tego stopnia, że zanim wystartowałam byłam tak przemoczona jak Przemek po wyjściu z wody.

Tym razem strefa zmian była zorganizowana nieco inaczej…bardziej wzdłuż niż wszerz, co spowodowało, że wyjście z wody i dobieg do roweru był baaardzo długi.

Czekałyśmy troszkę na Przemka, który popłynął po raz drugi już ten dystans w dniu dzisiejszym, bardzo szybko, ale kurcz, który do złapał akurat na dobiegu spowodował, że nieco dłużej zajęła mu ta zmiana.

A deszcz lał i lał, i lał…

Ruszyłam i ja na swoją przygodę. Na nowym rowerze z innym osprzętem i co więcej, z innymi oponami, które dały mi większą stabilność i bezpieczeństwo na mokrej nawierzchni, starałam się jechać jak najszybciej się da w takich warunkach.

Szło mi dobrze, nie spaliłam się na starcie jak w zeszłym roku, miałam równy oddech przez całą trasę, a na koniec okazało się, że nie dałam z siebie 100%.

Nie dlatego, że miałam lenia czy coś w tym stylu. Dlatego, że akurat przyszło mi jechać za zawodniczką, która, wydawało mi się, była nieco wolniejsza ode mnie, a jednak nie na tyle ja byłam mocniejsza, żeby wyprzedzić ją w przepisowy sposób i nie narazić się na karę czasową czy po prostu nieuczciwie pojechać.

Myślę, że wyszedł tutaj jeszcze mój brak objeżdżenia na takich zawodach bez draftingu. Muszę lepiej oceniać sytuację i umieć się szybko zebrać, aby wyprzedzanie było sprawne i skuteczne.

Udało mi się bezpiecznie dojechać do mety, wyprzedziłam kilkoro zawodników, kilkoro zawodników wyprzedziło mnie, ale to absolutnie nie miało dla mnie znaczenia. Chciałam być lepsza od wersji siebie samej sprzed roku. Na szczęście się to udało.

Dobiegłam w tych niewygodnych do biegania kolarskich butach do Ani, przekazałam czipa i na trasę ruszyła Ona sama. A prędkość miała zawrotną. Patrzyliśmy z Przemkiem przez chwilę jak łyka kolejnych zawodników na początku biegowej trasy i co więcej, wcale nie zwolniła na kolejnych kilometrach.

To, co ta kobieta wyprawia podczas biegu… Szacun wielki.

Poniżej relacja foto z zawodów a na koniec jeszcze podam fajne zestawienie naszych wyników.

fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl
fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl
fot.Piotr Naskrent/maratomania.pl
Boricuk Tri Team czeka na swoją biegaczkę na mecie.
fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl
fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl
fot.Pawel Naskrent/maratomania.pl

Pływanie 2019 – 17min 20 sek
Pływanie 2020 – 16min 07 sek


Rower 2019 – 42min 49 sek
Rower 2020 – 41min 59 sek


Bieg 2019 – 25min 04 sek
Bieg 2020 – 24min 59 sek !!!


Ogólnie 2019 – 1h 28 min 46 sek
Ogólnie 2020 – 1h 27min 36 sek

Zatem podsumowując cały nasz występ:

z roku na rok jesteśmy coraz lepsi, coraz starsi, coraz mądrzejsi 😀

i nie wiem jak pozostałym, ale mnie coraz więcej sprawia to frajdy niż parcia na wyśrubowany wynik.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *