czyli nadrabiamy zaległości, których i tak się pewnie nie da nadrobić, ale może uda się uniknąć nowych.
A przecież mam o czym pisać a i materiałów foto i video jest sporo.
To do dzieła.
Najmłodsze wydarzenie: 1/8 IM w Chełmży. (edit: już nieaktualne, że najmłodsze, bo jeszcze RUN TORUŃ się odbył).
Oj działo się, działo. I znów byłam bliska zrezygnowania z zawodów. A przecież tak ładnie poszło mi w Bydgoszczy na etapie pływackim. Triathlon w Bydgoszczy opiszę zaraz po tym wydarzeniu.
Byłam bliska rezygnacji z zawodów tym razem nie przez fale, ale przez odległość jaka mnie czekała do przepłynięcia. Matko kochana, jak spojrzałam na jezioro i ustawione boje, które trzeba było ominąć właściwym ramieniem, a które to bojki ledwie widziałam… z uwagi na ich oddalenie od oczu patrzącego… NIE, nie dam rady tego zrobić…
Z tymi myślami stałam tak na piaszczystym brzegu plaży w Chełmży…plaży, na której dzień wcześniej zrobiłam sobie rekonesans etapu pływackiego i nie tylko.
Właśnie, dzień wcześniej nastawiona byłam walecznie i wznosząc się na wyżyny swoich logistycznych umiejętności, pojechałam samiusieńka do Chełmży, aby mentalnie przygotować się do pierwszych osobistych zawodów triathlonowych na dystansie 1/8 IM.
Zabrałam na dach swój szybki rower, któremu zmieniłam koła na wyższy stożek, plecak z ekwipunkiem do pływania wrzuciłam do bagażnika i tak uzbrojona pojechałam nad jezioro chełmżyńskie.
Udało mi się zrealizować plan strategiczny, a mianowicie znalazłam na samym rynku miejsce do zaparkowania i tam właśnie zostawiłam auto wraz z rowerem, który został dodatkowo zabezpieczony zapięciem u-lock. Nad samą wodę zabrałam piankę, bojkę, czepek i okulary, przebrałam buty na stare crocsy i pomaszerowałam schodami w dół nad brzeg jeziora.
Pod wielkim balonem zostawiłam ciuchy i ubrana w piankę schodziłam do wody. Ku mojemu zaskoczeniu w jeziorze pływało już kilku triathlonistów. A ku jeszcze większemu zdziwieniu na brzeg wychodził nie kto inny a Leszek Prawie.Pro 🙂
Radośnie przywitaliśmy się na płytkiej wodzie i po chwili rozmowy każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja głębiej do wody, Leszek na brzeg.
Popływałam troszkę kraulem, doszłam do wniosku, że dobrze mi się pływa, bez większego wysiłku płynęłam w zakładanym na zawody tempie i pełna optymizmu po kilkunastu minutach wyszłam na brzeg.
W piance doszłam do auta, tam miałam swoją „sukienkę” z Decathlonu, która jest niezastąpiona do przebierania się i w aucie dokonałam przeobrażenia ze stroju pływackiego do stroju kolarskiego. O 17:00 miała się odbyć wspólna jazda ochotników biorących udział w jutrzejszych zawodach. Musiałam z tego skorzystać, bo nie jeździłam jeszcze szybszej wersji roweru. Wcześniej odebrałam pakiet startowy i okleiłam zarówno rower jak i kask.
Trasa kolarska jak to w Chełmży, bardzo ładna, pomijając kilkanaście metrów jazdy po bruku. W tym roku bruk był łaskawszy, bo trasę poprowadzono nieco inną ulicą, na której bruk jest bardziej równy a i kostka mniejsza. Dalej już jak po sznurku, jak w zeszłym roku.
Byłam bardzo ciekawa swoich wrażeń z jazdy, ponieważ po raz pierwszy w życiu miałam przyjemność jechać na karbonowych kołach ze stożkiem wyższym niż montowany w kołach standardowych. Wrażenia z jazdy w peletonie na tym sprzęcie były niesamowicie pozytywne. Jechało mi się dziwnie lekko, prędkość oscylowała wokół 26km/h a wysiłek wkładany w jazdę był prawie żaden. To mnie jeszcze pozytywniej nastrajało na dzień następny. Nie przypuszczałam, że aura potrafi robić sobie z nas „jaja” 😉
Po powrocie z trasy wysłuchałam jeszcze kilku cennych porad od lidera grupy i wstawiłam rower do strefy zmian. Będę miała spokojniejszą głowę w niedzielny poranek a i bez sensu było wlec ze sobą z powrotem rower na dachu.
Na koniec dnia po powrocie do domu wysłuchałam jeszcze odprawy technicznej i pełna wrażeń i dumy z siebie, że dałam radę ogarnąć taki event, poszłam spać.
Nazajutrz…
Wstałam jak zwykle wcześnie rano, przygotowałam ryż z dodatkami jako pożywne śniadanie plus tradycyjna kawa z kawiarki i pojechałam po Przemka, który również miał wziąć udział w tych zawodach.
Zaparkowaliśmy nieco dalej od centrum, bo miejsca bliżej centrum już nie było. Na szczęście Chełmża wielkim miastem nie jest więc wszędzie można dotrzeć w miarę szybko pieszo. Uzbroiliśmy się w potrzebny do startu sprzęt i poszliśmy na chełmżyński rynek, gdzie zlokalizowana jest strefa zmian i biuro zawodów.
Ja jako człowiek z natury uczynny, również i w tym dniu chciałam być pomocna więc zabrałam się za naklejanie nalepek z numerem startowym Przemkowi, który pakiet startowy odbierał dopiero w dzień startu. Cyk… ta duża to na sztycę, cyk dwie małe po bokach kasku i jedna na środku. Łatwizna. Wygląda nieźle. Zaprowadzamy zatem Przemka rower do strefy zmian. Spiker informował, że rower należy powiesić przednim kołem do numeru naklejonego na drążku do wieszania, inaczej będzie się zdyskwalifikowanym. Sędziowie pracujący w strefie zmian uważnie sprawdzali numery na rowerach z wieszakami i korygowali ewentualne błędy. I cóż się nagle okazało… Przemek ma numer naklejony… do góry nogami, a że jest on symetryczny (ten numer) więc ja, podczas naklejania, nie zwróciłam uwagi na górę i dół numeru. No tak… kolejna wpadka na zawodach, tym razem nie na sobie zrobiłam taką hecę. (co mam na myśli pisząc „kolejna wpadka” dowiecie się z wpisu o tri w Bydgoszczy).
Na szczęście wszystko udało się skorygować i Przemek dostał nową naklejkę, co prawda nie drukowaną a pisaną odręcznie, ale może dzięki temu był wyjątkowym kolarzem na trasie 😉
Przyszedł czas na przebranie się w piankę i udanie się na miejsce startu. Wszystko wyglądało dobrze, byłam pozytywnie nastawiona i nawet pełna entuzjazmu. Do czasu. Do czasu, gdy spojrzałam na te bojki. Strach mnie opanował i chociaż przepływałam już znacznie większy dystans niż te 475m, to i tak wydawało mi się to niemożliwe do zrobienia. Dla mnie i dla Leszka, którego spotkaliśmy przed zawodami. Wspólnie z Przemkiem zagadywaliśmy o różne sprawy i jakoś wspólnie się wspieraliśmy w drodze do wody.
Start etapu pływackiego w Chełmży następuje z wody, a to oznacza, że trzeba dopłynąć dobre 100m zanim się człowiek znajdzie na linii dwóch białych bojek oznaczających linię startu.
A ja już zdążyłam się zmęczyć, a z drugiej strony zdążyłam już nieco przyzwyczaić serce do zwiększonej pracy. Powinno mi być łatwiej. Do tego jeszcze wymieniłam znaczące spojrzenie z Leszkiem, dodaliśmy sobie wiary we własne siły i czekaliśmy na sygnał do startu.
Przemysław, jak przystało na niezłego pływaka, zajął miejsce w jednym z pierwszych rzędów i co widać na zdjęciu poniżej, chyba był jedynym uśmiechającym się do tej wody człowiekiem 😉
Trąbka dała znać, ruszyliśmy. Tylko nie za szybko na początku, byle się nie spalić na samym starcie. Wystarczy mi 3min/100m, żeby spokojnie się zmieścić w dozwolonym czasie i się nie przemęczyć już po pierwszej konkurencji.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Płynęłam pięknie w tempie ślimaka, ale stabilnie i równo. Byłam z siebie zadowolona, bo nawet nawigacja na bojkę nie sprawiała mi większego problemu. Ale jak to bywa w życiu, nie do końca było różowo, a ja nie wiem co sobie myślałam, ale… zgubiłam się w tej wodzie. Tak, tak… dobrze czytacie. Zgubiłam się w wodzie. Zamiast płynąć za tłumem, bo dodam, że wcale aż tak bardzo nie odstawałam od reszty i miałam przed sobą nogi innego zawodnika, to chciałam chyba przycwaniaczyć i widząc już dmuchane bandy mety na brzegu, kierowałam się prosto na ten cel. Ależ miałam niespodziankę, gdy za którymś wyciągnięciem głowy nad wodę i rozejrzeniu się po powierzchni, dostrzegłam nieszczęsną czerwoną boję, którą to trzeba było jeszcze opłynąć z lewej strony i na którą wszyscy ładnie płynęli, tylko nie ja. Dzięki swoim wyczynom zamiast przepłynąć 475m, wyszło mi 508m, za to w zakładanym tempie. Nie byłam ostatnia, ale byłam szczęśliwa, że udało mi się tak spokojnie przepłynąć ten dystans i wyjść z wody nawet przed Tomaszem Karolakiem. 🙂
Przede mną pojawiła się atrakcja startu w Chełmży a mianowicie: schody. Podobno jest ich 73, zamierzam to sprawdzić w niedalekiej przyszłości.
Kibice krzyczeli, żeby uważać, że ślisko, ale spokojnie odpowiedziałam, że mnie się nie spieszy. Przecież nie zamierzam łamać sobie nóg czy skręcać kostek, żeby w strefie zmian pojawić się o parę sekund szybciej.
Wcale nie dlatego, że nie zależy mi na czasie, ale dlatego, że zwyczajnie muszę odpocząć przed kolejnym etapem. A kolejnym etapem jest wiadomo ROWER.
Ale zanim rower, to mega niespodzianka na mnie czekała. Zaraz po schodach na rogu ktoś krzyczy: brawo Aga!!! Patrzę uważniej a to moja koleżanka z pracy, Ania 🙂 Nie dość, że specjalnie dla mnie przyjechała do Chełmży, to jeszcze zrobiła mi sporo fotek, które poniżej prezentuję.
Dziękuję Ania za wielką frajdę, to było mi bardzo potrzebne i dodało mi sił i motywacji do dalszej walki.
Tutaj liczyłam na naprawdę dobry wynik na rowerze. Wymarzona średnia 30km/h na dystansie 22km, po wczorajszym objeździe trasy, była bardzo realna. Była realna do momentu, w którym nie zdałam sobie sprawy, dlaczego kolarze jadący w stronę miasta, mając tak zacięte miny i wykrzywione bólem twarze. Przecież mnie się tak dobrze jedzie… Taaa… w jedną stronę, bo okazało się, że wieje bardzo mocny wiatr. Z powrotem niestety walka z wiatrem w twarz powodowała i u mnie grymas bólu na twarzy. Liczyłam jednak na to, że szybsza jazda z wiatrem zrekompensuje mi wolniejszą, choć mocniejszą jazdę pod wiatr.
Tak się właśnie stało. Wymarzona średnia na zawodach okazała się faktem. Kolejny raz duma mnie rozpierała.
Oczywiście do momentu, w którym trzeba było zejść z roweru i udać się na trasę biegową.
Trasa biegowa cudowna, malownicza i mega ciężka jak dla mnie. Chociaż Przemek mimo tego, że pokonał ją jakoś tak szybciutko, to też wspominał, że ciężko się tamtędy biegnie.
A biegnie się pomostem przez jezioro, w bardzo malowniczej scenerii, później przez park, gdzie trochę się przyspiesza z uwagi na ataki komarów, aż w końcu wbiega się do centrum i do pokonania jest dość stromy podbieg na sam koniec trasy.
Niestety mnie to wszystko pokonało, nie dałam rady biec ani nawet truchtać przez cały dystans 5,5 km. Musiałam co rusz przechodzić co marszu i modliłam się w duchu, żeby te 5 km już się skończyło.
Na końcu trasy biegowej oprócz mety, rzecz jasna, natknęłam się na Przemka z komórką, który nakręcił filmik z mojego kiepskiego biegu.
I taki oto był finał mojego debiutu w triathlonie na dystansie 1/8 Iron Mana. Przede mną teraz już więcej możliwości startów w różnych miejscach, jednakże muszę sporo popracować nad sobą przez sezon jesienno-zimowy, żebym już jako-tako truchtem chociaż, ale bez przystanków była w stanie pokonać zakładany dystans biegowy.
I powiem Wam, że już zaczęłam treningi zarówno biegowe, jak i pływackie. Rower oczywiście też nie idzie w odstawkę.
Rok 2022 będzie rokiem biegania przede wszystkim. To taka zapowiedź na przyszłość.
Na koniec podziękowania dla wszystkich, którzy wierzyli, że mogę to zrobić. Dziękuję, to naprawdę pomaga.
I specjalne podziękowania dla Ani Kujawskiej za obecność na zawodach, to dla mnie zaszczyt mieć osobistego kibica. Dziękuję 🙂
Widzimy się za chwil kilka w kolejnej relacji z zawodów w Bydgoszczy.
P.S.1 Obrazek wyróżniający na początku tego wpisu pochodzi z: Leszek Prawie.PRO
P.S.2 Polecam filmik
i cały kanał Leszka, oczywiście.