czyli Odlotowa piątka na lotnisku
Bardzo lubię patrzeć na samoloty pasażerskie. Mogłabym stać na lotnisku i gapić się na te wielkie maszyny bez końca.
Z takim samym zapałem myślę o bieganiu…
Żartowałam, nikt mi w to nie uwierzy, bo ja naprawdę nie lubię biegać.
Przynajmniej tak mi się mocno wydaje, szczególnie wtedy, gdy start w zawodach jest coraz bliższy.
A co by było, gdyby połączyć jedno z drugim?
Fajnie by było, tylko jak to zrobić?
Otóż… niektórzy wpadli na podobny pomysł i co więcej, zrealizowali go!
Mam na myśli event zorganizowany przez Odlotowa 5 wraz z BZG – Port Lotniczy Bydgoszcz, na którym biegacze w liczbie zacnej 999 sztuk pokonywali biegiem dystans 5km na płycie lotniska 🙂
Nie zastanawiałam się ani chwili nad zapisem, gdy trafiłam na opis biegu. Taka gratka zdarza się rzadko, chociaż organizatorzy obiecywali, że będą organizować takie zawody co roku.
Namówiłam Kamilę, powiadomiłam Kasię i Krzycha i dokonałam zapisu wraz z opłatą startową.
Kilka dni przed startem postanowiłam zrobić dokładne rozeznanie logistyczne, żeby w możliwie jak najbardziej efektywny sposób ogarnąć całą niedzielę.
W zasadzie plan obejmował już sobotę, bo można było dzień wcześniej odebrać pakiety startowe.
Lubię mieć już wszystko pod kontrolą znacznie prędzej niż na przysłowiową ostatnią minutę więc oczywiście w sobotę po pakiet się wybrałam.
Namówiłam jeszcze Anię W. , żeby ze mną pojechała do Bydgoszczy w sobotę więc zabrałyśmy Zezia i pojechałyśmy odebrać numery i koszulki startowe. Piszę w liczbie mnogiej, bo Kamila upoważniła mnie do odbioru swojego pakietu, nie mogła jechać ze mną z uwagi na jakieś mega ważne tańce w Trójmieście 🙂
Dojechałyśmy na miejsce, byłam już kiedyś na stadionie Zawiszy. Fajny bieg w Bydgoszczy sobie przypomniałam. Na tym biegu zrobiłam życiówkę a biegło się w stronę Myślęcinka przez jeden wiadukt czy most, zakręcało na zapałkę i powrót na stadion. Ok, ok… nie ten bieg miałam opisywać (swoją drogą muszę sprawdzić czy na tym bloku jest wpis o tym właśnie biegu).
Ania została na parkingu z Zeziem, a ja udałam się do budynku.
Pakiety odebrane, można wsiadać i wracać do domu. Chciałam jeszcze zakupić gdzieś po drodze bilety na autobusy miejskie, ale Ania uświadomiła mi, że przecież mogę ściągnąć apkę na telefon i skorzystać z niej podczas podróży na lotnisko. Wszak właśnie takich atrakcji zamierzałam dostarczyć Kamisi i sobie w dzień następny.
Plan był zatem taki:
1. spotykamy się u mnie na parkingu
2. jedziemy Ryśkiem (czyli moim autem) do Bydgoszczy na parking przy Makro, tam go zostawiamy
3. wsiadamy w autobus miejski jadący na lotnisko
Początkowo miałyśmy mieć miejscówkę wykupioną na parkingu przy samym lotnisku, ale okazało się, że zainteresowanie było tak duże, a miejsca ograniczone, że się nie załapałyśmy na takie rozwiązanie.
Nic to, plan B też brzmiał całkiem dobrze, wystarczyło odpowiednio wyliczyć czas, żeby ani się nie spóźnić, ani też nie czekać za nadto.
Wszystko zostało dobrze wyliczone, z lekkim zapasem czasowym i wdrożone w życie.
Jednak w trakcie jazdy do Bydgoszczy przyszło mi do głowy, że przecież parkingi wokół centrów handlowych w niedziele są pozamykane więc nie będzie można zostawić samochodu pod Makro.
Skręciłam jednak w tamtym kierunku, bo obok Makro wyrosło KFC 🙂
Co prawda był tam parking, ale tylko dla klientów. Skorzystać i tak zamierzałyśmy, bo czasu na szybką kawkę i lekkie śniadanie było akurat.
Auto zostawiłyśmy zaraz obok budynku KFC, na opuszczonej stacji benzynowej, na której już kilka zaparkowanych samochodów stało.
W KFC zakupiłyśmy po kawce i toście z jajkiem, jednym na pół 😉
Kamisia przeobraziła się w rasową biegaczkę i w odpowiednim czasie opuściłyśmy ciepłe lokum i poszłyśmy na drugą stronę ruchliwej trasy na autobusowy przystanek.
Dwa przystanki dalej, wysiadłyśmy na lotnisku i poszłyśmy do budynku, żeby się przygotować i ugrzać nieco.
Zaczął wiać zimny wiatr i nie było zbyt przyjemnie. Kurtki za chwilę trzeba było oddać do depozytu i już tak w skąpym stroju pozostać aż do startu.
W rezultacie jednak nie było najgorzej, bo rozgrzewkę robiłyśmy dość długo, żeby się zbytnio nie wychłodzić, a przy okazji postrzelać trochę fotek. Miejsce do biegania naprawdę niesamowite, to można samemu stwierdzić oglądając poniższe zdjęcia.
Takim sposobem docieramy już do startu biegu. Niestety żadnych materiałów z tego momentu nie posiadam.
Przyznam się, że jakoś dziwnie się zestresowałam przed tym startem. Dawno już ani nie biegałam takiego dystansu, w ogóle rzadko biegałam, to jeszcze tyle ludzi…
Ale pozytywna rzecz się wydarzyła. Słońce postanowiło nas wesprzeć, jednak wyszło zza chmur i ocieplało dodatkowo atmosferę.
A oto już zdjęcia końcowe, sam bieg określę jako szybki w moim wykonaniu i chociaż rekordu życiowego nie było, to dał mi dużą porcję pewności siebie.
Zdaję sobie sprawę, że trasa taka się nie zdarza w normalnych warunkach, bo tam ani kamyczka, ani papierka, dosłownie niczego zbędnego na tym pasie startowym nie było. Nas w to nie wliczam 😉
Płasko jak na pasie startowym – taki sucharek.
Można by rzec, że łatwiejszych warunków już nie będzie, ale nie do końca się z tym zgadzam. W terenie normalnym są jakieś nierówności zarówno w górę jak i w dół. Można zmieniać tempo biegu dostosowując się do uwarunkowań terenowych. Tutaj warunki terenowe były cały czas jednostajne więc i bieg powinien być cały czas taki sam. Łatwo było przesadzić z szybkością na początku, dla takim nieogarniętych cały czas biegaczy, co to nie znają swoich możliwości. Łatwo też było biec z za dużą rezerwą. To była dla mnie dobra lekcja.
Bieg ukończyłam jako ostatnia z naszej czwórki, ale niczego innego się nie spodziewałam. Nie spodziewałam się także, że pójdzie mi tak dobrze.
A to już są materiały po przekroczeniu mety.
Agzie, fajna relacja! Dobrze sobie przypomnieć po czasie 🙂 To był fajny bieg! Teraz musisz ogarnąć wpis z Poznania 🙂
Właśnie taką też rolę, rolę pamiętnika, ma spełniać ten blog. A jak jeszcze komuś pomoże, to już w ogóle będzie extra. Wspomnienie z Poznania będzie i jeszcze dzisiejszy jubileuszowy parkrun…