Wings For Life

czyli biegniemy dla tych, którzy nie mogą!!!

Tak jest! Kolejny rok, kolejne biegowe wyzwanie z ogromnym wsparciem dla tych, którzy biegać ani nawet chodzić nie mogą.

Chyba nikomu nie trzeba opowiadać o tym wydarzeniu. Jednak, jakby ktoś nie wiedział o czym tu piszę, to szybko przypomnę.

Wings For Life to organizowany od roku 2014 w 33 miastach na świecie, charytatywny bieg, z którego dochód w całości przeznaczony jest na badania nad urazami rdzenia kręgowego. Pierwsza niedziela maja, to data którą warto zapamiętać, bo to właśnie w tym dniu bieg się odbywa.
W Polsce miastem obleganym przez biegaczy jest POZNAŃ.

W tym roku dane mi było wziąć udział w stacjonarnym biegu w Poznaniu. Biorę udział w tym wydarzeniu 3 raz, jednakże po raz pierwszy miałam okazję startować we flagowym biegu a nie w biegu z aplikacją.

Chociaż nie ukrywam, że bieganie z aplikacją też ma swój urok, to jednak atmosfera, którą się czuje wśród tego całego tłumu ubranych w te same koszulki biegaczy, robi niesamowite wrażenie. Nie tylko zresztą biegacze tworzą to widowisko, ale być może przede wszystkim kibice, których na trasie, przynajmniej w mieście, było mnóstwo.

Formuła biegu jest odmienna od „typowych” biegowych zawodów. Otóż tutaj nie jesteś w stanie powiedzieć na jakim dystansie jest ten maraton 😉
Biegacze i chyba nie tylko, zrozumieją tego sucharka.
Dystans określi nam Adam Małysz, który za kierownicą Porsche wystartuje z prędkością 15km/h po 30 minutach od startu pierwszego zawodnika a po godzinie prędkość auta zwiększy się do 16km/h i tak co godzinę szybciej aż dojdzie do 35km/h. Tym samym dogania tych najwolniejszych biegaczy w pierwszej kolejności. Biegacz kończy bieg w momencie, w którym doścignie do Adam. Oczywiście chodzi o to, żeby zrobił to jak najpóźniej czyli ciśniem ile możem a zwyciezcą będzie biegacz, który przebiegnie największą liczbę kilometrów.

To przed tym autem uciekamy ile sił w nogach.

Dobrze, to tyle z „regulaminu biegu”, czas opowiedzieć co się działo przed, w trakcie i po moim występie 🙂

Początkowo plan na to wydarzenie miał być inny niż wyszło. Wyszło mimo wszystko całkiem dobrze i sprawnie. Miałam jechać do Poznania pociągiem z Kamisią i Chrisem, ale zmieniły mi się plany na sobotę więc wybrałam się do Poznania w niedzielę z samego rano moim autkiem.

Jak widać na zdjęciu, zabrałam na sobie sporo Zezia 😉

Na miejscu była już Kamila i Chris, którzy pojechali tam w sobotę i spędzili, jak mówili, fajnie wieczór i pół nocy 😉


Dzięki temu miałam dobrą miejscówkę, żeby nie tylko przyjechać do Poznania i od razu startować, ale też odpocząć chwilę po podróży, napić się kawki i nawet obejrzeć panoramę Poznania z tarasu widokowego na dachu budynku, w którym wynajęli pokój.
Poniżej zdjęcia z tarasu, widać w oddali również pas startowy lotniska. A co się jeszcze okazało… z okien pokoju widać nisko już lecące samoloty pasażerskie, zmierzające na to lotnisko :).
Uwiecznione to zostało na zdjęciach i filmiku. Świetna miejscówka, bo apartament super wyposażony i w idealnym miejscu.

Wyszłyśmy na start nieco za szybko, bo nie ogarnęłam miejsca 😉 Wydawało mi się, że Hala Targów Poznańskich jest znacznie dalej niż „za rogiem” no i przybyłyśmy tak 7 minut od wyjścia z pokoju. A to oznaczało, że mamy ponad godzinę do startu 😀

Nic się nie stało, czas wykorzystany na nasiąkanie atmosferą, na robienie zdjęć, w tym z mistrzem Adamem, na spotkanie Kasi i Krzycha, co w tym tłumie było „zbiegiem okoliczności”.

Udało się nam dostać do Mistrza Adama i uwiecznić to na zdjęciu 🙂

Przyszedł czas na rozgrzewkę i ten cały tłum pomarańczowych ludków podskakujących w rytm głośnej muzyki. To robi wrażenie nawet na osobach, których nie łatwo porwać do szaleńczych pomysłów.

Podskakujące żółte ludki 🙂

No to ruszamy!!!
Ludzi było tyle, że zanim minęłyśmy linię startu, to minęło chyba z 5 minut, a może i więcej. Za to największe wrażenie zrobił na nas i potężne brawa otrzymał człowiek, który o kulach i ze wsparciem wolontariusza, sam poruszał się jako zawodnik tego biegu.

Cóż można więcej napisać o samym biegu?
Miałam w planie przebiec co najmniej 5km a co uda się więcej, to będzie wartość dodana. Udało mi się pokonać te 5km nawet w niezłym czasie więc później było już bieganie z luźną głową, chociaż z każdym pokonanym metrem wyznaczałam sobie nowy cel.

Jak już udało mi się dobiec do 7km, to ambicjonalnie celem był kilometr ósmy, ale wiedziałam, że może być ciężko. Z tyłu słychać było okrzyki biegaczy, że widać już auto Małysza. Trzeba było przycisnąć z tempem, bo chorągiewkę z cyfrą 8 widać, ale dobiec do niej nie jest łatwo. Jeszcze parę metrów i cel zostanie osiągnięty… z tyłu krzyki i oklaski… Matko jak ciężko…

Jeeeeeesssstttt!!! Ośmy kilometr jest mój. Zadanie zaliczone.

Dziękuję 🙂

P.S.
Wszystkie materiały foto i wideo z tego biegu niestety mi się gdzieś zapodziały w przepastnej pamięci komórki, dysku czy tam czegoś. Zatem nie będzie chwilowo obrazków.

P.S.2
Wszystko się odnalazło, zatem okraszam relację porcją zdjęć.
A i tak dość ciężko mi się już to wszystko pisze, bo minęło sporo czasu od wydarzenia, a wiadomo, że na gorąco najlepiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *