WINGS FOR LIFE

czyli biegniemy dla tych, którzy nie mogą

I od razu napiszę, że te słowa po trzykroć dawały mi motywację do walki z samą sobą na trasie.
A jak było przed, w trakcie i po biegu, zapraszam do lektury poniżej.

Nie trzeba przypominać, że zapisana na ten bieg w Poznaniu byłam już od pierwszych minut zapisów. Nie mogło być inaczej. Podobnie jak Kamila, jak Kasia i Krzysiek, których jeszcze na łamach tego bloga nie było, ale w tym odcinku Wam ich przedstawię.
Na marginesie dodam, że to również bohaterowie kilkunastu wydarzeń sportowych w moim życiu, których nie opisałam jeszcze i pewnie przez jakiś czas tak zostanie.

Wracając do Wingsa…
Rejestracja na bieg ukończona pomyślnie, apartament zarezerwowany w tym samym miejscu co rok temu, tylko środek lokomocji nieco inny. W tym roku zdecydowałyśmy się jechać pociągiem, a to z tej przyczyny, że po pierwsze taniej, a po drugie wygodniej. Moja głowa jako głowa kierowcy nie musiała się skupiać na znakach drogowych czy szybkich zmianach pasa drogowego. Wystarczyło tylko na wejść do właściwego pociągu i opuścić go w odpowiednim momencie.
Tak to się właśnie odbyło.

Czas podróży umilałyśmy sobie rozwiązywaniem krzyżówek, gapieniem się w okno i nadrabianiem zaległości w… konwersacji (w polskim języku). Wszak nie widziałyśmy się znów od bardzo dawna, a aktywne tryby życia dają sporo tematów to rozmowy.
Za to pogoda za oknem pociągu pozostawiała wiele do życzenia.

Pociąg do Poznania


Wysiadamy na dworcu głównym w Poznaniu. Idziemy podziemnym przejściem w nieznanym kierunku… obrałyśmy sobie jakąś nazwę ulicy na drogowskazach w tunelu i konsekwentnie szłyśmy w jej stronę.

„Pamiętaj Shrek, nie idź w stronę światła…”

Po wyjściu z tunelu naszym oczom ukazał się widok niesamowity, mianowicie nasz hotel. Dosłownie wystarczyło przejść przez jezdnię i już byłyśmy obok budynku. Takiej bliskości to się nie spodziewałam. Zresztą do hali targów nie było wiele dalej.

Hotel wybrałyśmy ten sam co w zeszłym roku. Właściwie to kompleks hotelowy, bo posiada pokoje w dwóch budynkach. Ten większy na zdjęciu, to zeszłoroczna miejscówka a ten, na który wskazuję, to nasze miejsce na ten rok. Pokój dostałyśmy na najwyższym piętrze. Zapowiadał się piękny widok z okna. A które to piętro, zaraz się przekonacie.

Pokój zgodny z oczekiwaniami, a widok z przestronnego balkonu, piękny. Nawet sobie pomyślałam, że fajnie by się pracowało nad blogiem czy nad pisaniem książki w tym miejscu, z takim widokiem.
Jedynym minusem był brak możliwości podziwiania nisko przelatujących samolotów i wejścia na taras widokowy (taras jest na tym drugim budynku). Samolotów nie można było podziwiać okiem, za to uchem owszem. Lokalizacja balkonu jest z innej strony niż korytarz powietrzny na lotnisko. Nie można mieć wszystkiego.

Odbiór pakietów i poszukiwanie jedzenia i picia

Pakiety można było odbierać już w sobotę, co zamierzałyśmy uczynić. Wyszłyśmy zatem z pokoju i skierowałyśmy swoje kroki w stronę hali Targów Poznańskich. Po kilku minutach byłyśmy już na ich terenie, teraz tylko sprawdzić numer startowy i odebrać pakiet.

I tak już sobie szłyśmy przez wielką halę, aż tu nagle na kogo wpadamy?
Tak, to właśnie zapowiadani wcześniej Kasia i Krzysiek.
Jak nakazuje tradycja, trzeba było machnąć kilka fotek, żeby mieć chociażby co na blogu umieścić. Poza tym, to są naprawdę super pamiątki i chętnie do nich wracam w wolnych chwilach.

I kilka fotek z samochodem pościgowym. Podczas samego biegu nie ma już na to czasu, a samochód wygląda nieco kosmicznie.

Na zewnątrz hali było równie atrakcyjnie.

Umówiliśmy się wstępnie, że pójdziemy wspólnie na kolację gdzieś na starówkę. Mieli do nas dołączyć jeszcze inni nasi biegacze (tu należy się małe wyjaśnienie, że do Poznania przyjechała spora grupa zaprzyjaźnionych biegających ludków). Pożegnaliśmy się pozostając oczywiście w kontakcie.
Razem z Kamilą postanowiłyśmy zrobić parę zakupów żywieniowych na wieczór i śniadanie dnia następnego. Idealnie do tego nadawała się galeria handlowa przy dworcu. Poszłyśmy tam oczywiście z buta.

A to zdjęcie zrobiłam specjalnie dla kolegi z pracy, Piotra, który jest wielkim fanem piłkarskiego klubu z Poznania.

Podczas wędrówki po galerii w poszukiwaniu Biedronki, która pokazała się nam na mapie, obeszłyśmy wszystkie piętra ze dwa razy, niestety Biedronki tam nie było, Był za to drogowskaz do Lidla, ale i tego nie udało nam się znaleźć. Za to żołądki już zaczęły domagać się paszy treściwej i dlatego napotykając Pizza Hut, wybór padł na kolację w pokoju z pizzą w roli głównej. Zamówiłyśmy po jednej średniej i w czasie, gdy pizze się piekły, my poszłyśmy zakupić picie. Oczywiście Lidl nadal był dla nas nieosiągalny, za to Żabka zapraszała w swoje skromne i niezbyt dużych rozmiarów progi. Dokonałyśmy zakupu piwa bezalkoholowego i z alkoholem oraz kilka rodzajów żelków. Tak wyposażone wróciłyśmy do Pizza Hut po nasze placki.
W drodze powrotnej, nadal nie ogarniając kierunków świata w tejże galerii i gubiąc się na piętrach, trafiłyśmy jeszcze do lodziarni na jedną gałeczkę lodów w wafelku. Nieco wzmocnione mogłyśmy dalej toczyć tę nierówną logistycznie walkę.
Wreszcie trafiłyśmy na podziemne przejście i tylko nieznacznie zbaczając z kursu, dotarłyśmy do hotelu. Patrząc na wskazania gps, po samej galerii zrobiłyśmy ponad 4km, a cała wyprawa po pakiety i jedzenie wyniosła 6km.

Jednym słowem byłyśmy zmęczone i absolutnie bez jakiejkolwiek chęci na ruszanie się z pokoju, Tym bardziej, że pizza pachniała smakowicie, piwko się chłodziło a w planie miałyśmy jeszcze obejrzenie jakiegoś filmu na Netflix.

A godzina robiła się coraz późniejsza…wieczór już zaglądał w okna…słońce zaszło a widok z okna tym razem zachwycał światłami wielkiego miasta.

Postanowione, nigdzie już się nie ruszamy.
Kamila wybrała film, który mamy obejrzeć, zaległyśmy na kanapie, każda w swoim rogu i oddałyśmy się rozrywce.
I tutaj muszę się pochwalić, że po raz pierwszy w życiu obejrzałam pełnometrażowy film wyłącznie z angielskim lektorem wspomaganym przez napisy w tymże języku. Co więcej, zrozumienie filmu oceniam na 90%. Jestem z siebie dumna i Kamila też 🙂

Wiadomo, że chodzę spać wcześniej niż przeciętny człowiek, dlatego zaraz po zakończonym seansie, poszłam spać. A widok z okna nadal był piękny i mogłam podziwiać go z hotelowego łóżka.

Nastał niedzielny poranek. Obudziłam się w całkiem dobrym nastroju i nawet wypoczęta. W planie miałam pójście do klasztoru ojców dominikanów na niedzielną Mszę Św. a w drodze powrotnej zrobienie zakupów w Żabce (coś na śniadanie, bo pizzy za wiele nie zostało a żelki średnio się nadawały na pożywne śniadanie przed biegiem).

Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Załadowałam sobie trasę do klasztoru na telefon i ruszyłam, żeby zdążyć na 8:00. Poznań, jak chyba większość miast w Polsce, jest dość mocno rozkopany i przejście 2km zajęło mi trochę czasu. Musiałam przedzierać się między płotami, żeby trafić na właściwe przejście dla pieszych, ale jakoś bezpiecznie i nawet przed czasem, dotarłam do celu.
Co prawda, prawie przegapiłam wielki budynek kościoła, bo nie spodziewałam się go od strony, której szłam, ale w ostatnim momencie zawróciłam.

Dominikanie

Weszłam do środka.

Wracając natknęłam się na Akademię Muzyczną w Poznaniu a tam czekała na mnie taka niespodzianka.

Wysłałam zdjęcia Iwonie, otrzymałam odpowiedź, że to my jak żywe. Miała niewątpliwie rację, cajon i fortepian…

Wracając spacerem do hotelu zrobiłam kilka fotek, które można zobaczyć poniżej.

Przygotowania do startu

Za wielkie to one nie były. Zjadłyśmy śniadanie, resztki pizzy i kanapki z Żabki, wypiłyśmy kawę i przywdziałyśmy stroje sportowe. Tradycyjnie trzeba było strzelić selfiaczki z tarasu, żeby można było porównać siebie z roku poprzedniego. 😉

W butach biega się szybciej, tak mówią.

Uzbrojone we wszystko co trzeba i nie trzeba, poszłyśmy na start.

Ludzi mnóstwo, wszędzie. Nie sposób się znaleźć, jak ktoś się zgubi. Za to można się spotkać całkowicie przypadkowo z ludźmi, którym pomimo upływu czasu się nie zapomina. Takim człowiekiem dla mnie jest Dominik. To właśnie na Jego biegi jechałam z ogromną ekscytacją do Łodzi na cykl biegów Icecream Run… i na Biegiem Na Film do Piotrkowa Trybunalskiego. Co mnie mocno zaskoczyło i to bardzo przyjemnie, Dominik pamiętał mnie właśnie z tego ostatniego biegu. Wtedy wylicytowałam przebranie Iniemamocnego, gdzie cała kasa została przekazana na schronisko dla zwierząt. Tak na marginesie, to w tym roku Biegiem na Film znów jest organizowany i kto wie czy się nie wybiorę do Łodzi zabierając ten właśnie strój. Temat jest otwarty a ja mam ogromną ochotę na to wydarzenie.

A poniżej trochę zdjęć już ze strefy startowej. Rzeczywistej atmosfery to nie odda, ale chociaż trochę przybliży.

Fala
Samolot

Przyszedł moment startu. Tym razem miałam wrażenie, że ruszyłyśmy znacznie szybciej niż w zeszłym roku. Opóźnienie nie było 7 minutowe, ale może ze 3 minuty od startu pierwszej, najszybszej fali biegaczy.
Za to trasa, którą wybiegaliśmy na ulice Poznania prowadziła tym razem przez halę targową, co spowodowało lekkie zakorkowanie w wąskim gardle. Ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie ja.
Wybiegliśmy na ulicę i znów można było podziwiać tę błękitną od koszulek rzekę biegaczy. Początkowe kilometry są z górki więc biegnąc niejako na końcu tej rzeszy, można podziwiać zalaną biegaczami ulicę Poznania.
Skorzystałam z tej właśnie okazji, że początek jest z górki i pobiegłam te kilometry w tempie dla mnie za szybkim, co przełożyło się jednak na rekord na 1km i na 1 milę. Zupełnie przypadkowo i całkowicie nieświadomie. Oczywiście jak co roku zakładałam sobie plan minimum 5km. Udało się tego dokonać, 5km flaga została minięta. Na tym kilometrze rozstawiony był bufet. Czapnęłam zatem zgrabną buteleczkę z wodą i potruchtałam dalej. To była butelka taktyczna, bo trasa zaczynała się robić nieco pomarszczona. Jak wiadomo wiadukty oznaczają jedno – lekkie podbiegi. Dla kogo lekkie, dla tego lekkie. Dla mnie każdy wiadukt to walka z samą sobą. Dlatego butelka okazała się taktyczna, bo na tymże wiadukcie przechodziłam do marszu i popijałam wodę z butelki. Po osiągnięciu szczytu następował zbieg i można było dalej przemierzać kilometry.
Atmosfera jak rok temu, ludzie na ulicach, kibicują każdemu, stada biegaczy uśmiechają się do siebie nawzajem, zbijają piątki z dzieciakami stojącymi na skraju jezdni… tak to można się nawet mocno męczyć.
No i ja się męczyłam 😀 Dodatkowo na 4km lewa łydka zaczęła dawać o sobie znać, zupełnie z niejasnego dla mnie powodu. Oczywiście została zignorowana, co odbiło się w dniach późniejszych. Tak mijały kolejne metry a nawet kilometry. Przebiegłam kilometr szósty, kilometr siódmy…ale już z przerwami na marsz… widziałam flagę z kilometrem ósmym… minęłam ten kilometr… a Adama nadal nie było widać.
Pojawiła się szansa na najlepszy jak dotąd mój wynik. Raz jeszcze powtórzę, że absolutnie nie robię tego dla wyniku, ale jakiś tam punkt odniesienia dobrze jest mieć.
Biegnę już coraz wolniej, co rusz przechodzę do marszu… z tyłu już słychać głosy, że widać auto pościgowe, ale jest jeszcze daleko… Próbuję zerwać się do ostatniego ataku na tym kilometrze… lecę… dyszę… serce zostawiam na rozgrzanym asfalcie… widzę nieostro flagę oznaczoną numerem 9… to już tuż, tuż, jeszcze tylko przebiec skrzyżowanie….
Nie zdążyłam, minął mnie Adam Małysz z ekipą, pozwalając na osiągnięcie dumnych dla mnie 8,6km.

Teraz już tylko pozostało odebrać złotą folię, otulić się nią, bo wiał mocny wiatr i zapakować się do tramwaju by powrócić na miejsce startu a tam spotkać się z Kamilą, zjeść ciasto i inne kulinarne atrakcje.

Idzie czempion

Podsumowując swój start na Wings For Life w roku 2023 napiszę tylko jedno: znów jestem z siebie dumna. I dumna z tych wszystkich biegaczy, którzy swoim startem przyczynili się do zebrania ogromnej sumy pieniędzy przeznaczonej na badania. To jest naprawdę piękne, że my biegniemy dla tych, którzy nie mogą. Jeszcze nie mogą.

Widzimy się za rok, to postanowione. Może dobiegnę do 9km a może tylko do 5? Nie ma to zupełnie znaczenia. Będę się cieszyć z każdego metra, bo w tej chwili mogę biec.

Amen.

No jakby to napisać…

czyli znów się gdzieś zagubiłam

Wcale nie tak, że nic nie robiłam do tego czasu. Właściwie to jest zupełnie na odwrót. Robiłam tyle tego, że nie sposób opisać na gorąco tych wszystkich biegów, wyścigów i zawodów. Pewnie by można, profesjonalista by sobie poradził bez problemów, ale gdzie mi tam do tych wszystkich influłenserów itp.

Dlatego tak zupełnie przez przypadek usiadłam do starego laptopa i odpaliłam jedną z zakładek na przeglądarce. A tą zakładką jest mój blog, agzie.pl

Wszystkie aktywności mam zapisane na stravie więc w razie czego jest do czego wracać, nawet zdjęcia tam są. Nie ma tylko komentarza w formie opowieści, a to chyba w tym wszystkim jest dość istotne.

Za dwa dni wyjeżdżam do Poznania na kolejny bieg Wings for Life. Tym razem mam zamiar jechać z Kamilą pociągiem w sobotę i wracać również pociągiem w niedzielę po biegu. Miejscówka jest dokładnie ta sama co w zeszłym roku, dlatego liczę na widok samolotów i komfortowe spanie przed biegiem i odpoczynek po biegu.

Założenia na sam bieg takie same jak rok temu czyli plan minimum 5km. Nie za wiele się rozwinęłam biegowo w stosunku do roku ubiegłego, dlatego nie ma co mieć wygórowanych ambicji, bo życie szybko to zweryfikuje i zostanie czarna rozpacz w przypadku niepowodzenia.

Zatem… Poznań… i doganiająca mnie meta nie szybciej jak na 5 kilometrze. Trzymajcie kciuki, może uda mi się powrócić do bloga i zamieścić jakąś relację prawie na gorąco.