Triathlonów czas, część pierwsza

czyli podsumowanie sezonu triathlonowego 2022, bo na osobne wpisy czasu nie było.

Podczas uzupełniania tego wpisu jest już koniec sezonu 2023 więc będą podsumowania rok po roku.

ENEA BYDGOSZCZ TRIATHLON
Mój pierwszy w tym roku triathlon i to na dystansie 1/8.
W dodatku zupełnie sama go ogarniałam, bo Przemek nie zdecydował się wystartować.
Na głowie zatem miałam nie tylko sam start, ale także całą pozostałą logistykę.

Z najwierniejszym kibicem, Anią, umówiłam się na odbiór pakietu i zostawienie roweru w strefie, na dzień przed zawodami. Pojechałyśmy do Bydgoszczy popołudniu, żeby zdążyć ze wszystkimi czynnościami i zaliczyć Pasta Party.

Pakiet odebrany, można wstawiać rower do strefy zmian i pozostawić tam pozostałe graty.

Ruszamy na żer!

Jedzenie i picie zaliczone, można było pójść jeszcze na spacer po trasie biegowej. Zbaczając nieco z drogi, weszłyśmy jeszcze w boczną uliczkę, która zwyczajnie nas urzekła.

Jeszcze kilka fotek ze spaceru.

Po mile spędzonym wieczorze wróciłyśmy do Torunia, aby na dzień drugi wrócić do Bydgoszczy i powalczyć o życie w pięknej i czystej rzece Brdzie, pojeździć rowerem po drodze prawie szybkiego ruchu a na koniec pobawić się truchtaniem wzdłuż brzegu rzeki i z wielką dumą ukończyć zawody.

Dzień następny – dzień startu.

Tym razem w odróżnieniu od roku poprzedniego, nie można było zaparkować auta przy samej hali Łuczniczki i dalej. Do dyspozycji organizatorzy oddali parking przy centrum handlowym, który to okazał się być za mały. Przy samym centrum miejsca nie znalazłyśmy, ale zjechałyśmy w stronę podziemnego parkingu licząc, że tam właśnie miejsc będzie mnóstwo. Tak też było, z jednym „ale”. Wjazd na parking był zamknięty 🙂
Znów trzeba było sobie radzić samemu, a mając dość małe auto, znalazłam nieduże miejsce na trawniku. Dodam tylko, że trawą tego zielonego nie można było nazwać a wokół było pełno zaparkowanych wcześniej samochodów.
Dotarłyśmy, nieco klucząc wśród bujnej roślinności, do strefy zmian i tam doczekałyśmy już do samego momentu startu.
Ja pamiętając swój ubiegłoroczny wyczyn utopienia czipa, nerwowo co rusz sprawdzałam czy mam tę opaskę na nodze. Wyprzedzając nieco fakty, czip pozostał ze mną do końca zawodów.

Tym razem oprócz Ani w roli kibiców miałam także Anetę i Anitę (moje koleżanki z pracy, które połączyły przyjemne z pożytecznym). Dziewczyny spędzały weekend w Bydzi i postanowiły jeden z tych weekendowych dni spędzić w roli mojego supportu. Były w sumie trzy, dlatego mogły być wszędzie, aby kluczowe momenty zawodów uwiecznić na zdjęciach ze mną w roli głównej. Za to im wszystkim trzem bardzo dziękuję już w tym momencie.

Przebrana i gotowa na wszystko 😀

Miałam opracowaną strategię na pływanie. Z racji tego, że jest to rzeka, w której nurt na jej środku jest największy, co ułatwia pływanie, chciałam wskakiwać do wody stojąc na mostku po jego lewej stronie. Dało mi to przewagę płynięcia na wprost i brak konieczności walki z prądem, który znosił mnie mocno w prawo. A przecież trzeba jeszcze opłynąć białą boję, która mieściła się na środku. Dlatego skacząc na wprost, nie mając innego zawodnika po swojej lewej ręce, mogłam na spokojnie dryfować w prawo i pozwolić rzece ponieść się aż za bojkę. Wszystko udało mi się zrealizować. A dziewczyny nagrały filmik z mojego pływania oraz samo wyjście z wody.

W sumie to nie wiem który czepek to ja, na pewno płynę kraulem, to można dopasować 😉
Wyjście z wody, banan na twarz i doping kibiców…wrażenie bezcenne.
Mariusz Nasieniewski/maratomania.pl

A tak się człowiek cieszy, jak wychodzi z wody 🙂

Wyjście z wody udane, tak samo zdjęcie pianki, wrzucenie jej do worka i dobieg do roweru w hali. Tam spokojne ubieranie butów, kasku przede wszystkim i wyjście na najprzyjemniejszą część triathlonowej frajdy: ROWER.

A to jak bardzo mi to sprawia radość można zobaczyć na poniższych fotkach. Tym razem udało się wszystko bez niespodzianek i przykrych zdarzeń po drodze. Nikt na moich oczach się nie wywrócił więc mogłam skupić się wyłącznie na samej jeździe.
Przede mną jechała dziewczyna, której szybkość mi odpowiadała, powtarzałam Jej czynności. Jak Ona wyprzedzała kogoś na trasie, ja robiłam to samo, mając podobne umiejętności i możliwości utrzymania stałego tempa bez szarpania, można się do kogoś podczepić, oczywiście utrzymując dozwoloną odległość. Tę jednak udawało mi się trzymać przepisowo, bo kilka razy mijał mnie sędzia i gwizdkiem nie pisnął.

Po dobrze wykonanej robocie w charakterze kolarza szosowego, trzeba było stawić czoła biegowemu wyzwaniu. Dziewczyny mnie zaskoczyły i dorwały obiektywem już w strefie zmian.

Jeśli miałam jakieś założenia na bieg, to na pewno je zrealizowałam. Mianowicie dobiegłam bez marszu. W ostatnim czasie było to dla mnie dość trudne. Moje tętno zwyczajnie wywalało w kosmos i po kilkudziesięciu metrach, może po kilometrze, miałam dość i przechodziłam do marszu. Tym razem jednak wyglądało to inaczej. Zupełnie nie przejmowałam się tempem, chciałam to ukończyć i to mi się udało. W spokojnym, emeryckim tempie zaliczałam kolejne metry na trasie. Kibice dopisywali, oklaskiwali, a to dodawało siły na finiszu. Meta przekroczona, pierwsze zawody w Bydgoszczy na tym dystansie ukończone!!! Brawo ja i brawo moje wsparcie!

Poza strefą finiszera dziewczyny czekały już na mnie z krówkami, które stały się prawie przez rok, elementem koniecznym przy naszych spotkaniach w pracy.

Zakończenie imprezy i powrót do domu.

Bardzo zadowolona i z wyniku i z samego uczestnictwa, wracałam z Anią z rowerem i resztą bambetli do samochodu. Przebrałam się w bardziej cywilne ciuchy, zapakowałam rower na dach i ruszyłam drogą, którą w to miejsce przyjechałam. Ku mojemu zdziwieniu przejeżdżając pod wiaduktem (to ten moment, który był kluczowy na wstępie relacji) usłyszałyśmy uderzenie u góry auta. To nie mogło być nic innego jak tylko biedny rower, który chyba urósł w trakcie zawodów, bo w jedną stronę się zmieścił. Na szczęście było to uderzenie w wiszącą blachę, która miała właśnie robić za straszaka. Rower z guzem na kierownicy, ale bez większych obrażeń dojechał do domu a w następnym roku już nie powtarzałam tego manewru. Ale o tym w kolejnej relacji, tym razem z roku 2023.

P.S. Teraz tak sobie myślę, że ja coś chyba kręcę z tym wjazdem pod wiadukt z rowerem. Przecież ja rower zostawiałam dzień wcześniej a wtedy można było parkować przy hali. Wcale nie zjeżdżałam z nim na parking podziemny. To dlatego nie rozumiałam tego zdarzenia przez ponad rok czasu 🙂 🙂 🙂 Sprawa wyjaśniona.
Ciąg dalszy nastąpi… Lotto Energy Triathlon Chełmża 2022

Biegiem do koszar

czyli szybki urbex po modlińskich fortyfikacjach (20.05.2023)

Łażenie po bunkrach, fortach i innych pozostałościach po umocnieniach wojskowych zawsze sprawiało mi radochę. To tak jak z samolotami i lotniskami. Jeśli można to połączyć z bieganiem (co niestety w ostatnim czasie przestało mi sprawiać frajdę), to dlaczego tego nie wykorzystać.
Co prawda Modlin, bo w tym miejscu odbyły się zawody, jest dość daleko od Torunia, ale jeśli się jedzie z grupą, to nie stanowi to aż tak wielkiego problemu.
Namówiona przez Kasię i Krzyśka (jak zwykle w ostatnim roku), zapisałam się na ten bieg i obiecałam Kasi, że będę ją wspierać podczas różnych atrakcji na trasie. A atrakcjami były wybuchy, towarzyszący im dym, żołnierze pokrzykujący na biegających po trasie… taki wojskowy klimat, który miał w nas wyzwolić jeszcze więcej woli walki o jak najlepszy wynik. Kasia nie za bardzo lubi jak się ją straszy, dlatego w założeniach było, że będziemy biec razem. Oczywiście tempo biegu trzeba było dostosować do mnie, ale to nie stanowiło dla Kasi problemu.
Trasa już od samego startu wyglądała dla mnie na wymagającą. Rozpoczynała się niezłym podbiegiem, a co dalej, to dla mnie zagadka. Wiedziałam tylko, że będziemy latać po budynkach, w górę i w dół, po terenach nierównych, po górach i dolinach.

Atrakcje tu i tam
Miejsce przywitało nas swoimi atrakcjami. Mury, które widziały i słyszały niejedno, brukowane drogi, po których jeździły różne pojazdy, nawet roślinność jakaś taka „wojskowa”. Miejsce dla mnie magiczne, z racji upodobań, rzecz jasna.

Odbiór pakietu i szykowanie się do startu.

Jak dobrze, że była z nami Gabi, niestety tylko w roli supportu i kibica (noga w gipsie skutecznie uniemożliwia bieganie). Przynajmniej można było bezpiecznie zostawić plecaki i przebrać się w suche ciuchy po ukończonym biegu.

Jeszcze przed rozpoczęciem biegu był czas na robienie fotek, głupich min, trochę zwiedzania i tym podobnych luźnych rzeczy.

A bieg wyglądał tak…

Całe zawody przypominały raczej wymagającą wersję zabawy w podchody. Wbiegaliśmy do opustoszałych budynków koszar, lataliśmy po piętrach to w górę, to w dół… za chwilę znów na zewnątrz, aby w półmroku pobiec do następnego budynku. Kurz, gruz, wilgoć, to warunki, które panowały na „trasie biegowej”.
Przy wybiegnięciu z jednego budynku usłyszeliśmy wybuchy. Oczy zaszły dymem, do uszu dobiegały pokrzykiwania pojawiających się nagle znikąd żołnierzy z poprzedniej epoki. A my z Kasią, niezrażone wizualnymi atrakcjami, na spokojnie przemieszczałyśmy się do kolejnej atrakcji. Niestety dla mnie był to dość stromy podbieg, który pokonałam idąc. Płuca dostały mocno w kość, serce waliło za szybko, nie chciałam polec na polu bitwy – dosłownie 😉
Nie tylko ja przechodziłam do marszu, ważne, że zabawa była dobra. Jeszcze tylko parę metrów i widać już balon z napisem META. Cel osiągnięty, misja zakończona powodzeniem. DONE.

Po biegu czyli pyszna szamka i nocny powrót do domu.

Jak na wojskowe miejsce przystało, bo odbiorze medalu czekała na zawodników pyszna szamka w postaci grochówki i chleba. Mieliśmy tylko 3 kupony, a żołądki 4, ale jedna porcja więcej nie stanowiła problemu dla wydających zupę Pań. Dlatego płacąc uśmiechem od ucha do ucha dostaliśmy dodatkową porcję, dzieląc się z naszą przyjaciółką Gabi.

Po krótkiej przerwie na jedzenie i po jedzeniu trzeba było się ewakuować do domu. Droga przed nami długa, ale kierowca Krzysiek dzielnie się spisywał w ciemnościach i dowiózł nasz szczęśliwie do domu.

To tyle z pisanej relacji z biegu. Niestety znów relacja powstaje po długim czasie i nie jest taka „na żywo”, ale liczę na to, że zdjęcia jakoś wynagrodzą czytającym upływ czasu.