czyli chwalę się na całego, bo mam czym 😉
Czasem w głowie rodzi się całkiem szalony pomysł. Też na pewno tak macie. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co, ale jest.
U mnie stało się podobnie. Z dnia na dzień podjęłam decyzję, że wybiorę się samotnie na 100km jazdę szosowym rowerem po znanej, na szczęście, mi już trasie.
Faktem jest, że taki dystans pokonałam raz jeden w życiu, dwa lata temu i to nie sama, ale w towarzystwie Tomka. Na tyle zapadło mi to w pamięć, że wiedziałam jak przygotować się na taką trasę i jak ona będzie przebiegała.
Dzień 18 lipca 2020r. to ten mój bohaterski dzień, w którym pokonując swoje obawy do solowej jazdy na takim dystansie, jak również okoliczności (wszak nie tylko ścieżką rowerową miałam się poruszać), że o samej odległości nie wspomnę) osiągnęłam swój założony cel.
Wyruszyłam wcześnie w tę sobotę, słońce już dość mocno grzało, a miało być jeszcze cieplej. Jak wiadomo, ja niezbyt dobrze znoszę upały więc starałam się pokonać trasę przed najwyższą tego dnia temperaturą.
Zabrałam ze sobą dwa żele, banana i dwa bidony z piciem. Do tego w kieszonce torebki na ramie znalazło się parę groszy, takie w razie czego, na jakieś jedzonko w przydrożnym sklepie czy picie, gdybym wypiła już wszystko a do domu daleko.
Zabrałam również zapas prądu w postaci power banka, kamerę i ruszyłam na trasę. Garmin dawał mi jakieś poczucie bezpieczeństwa, bo włączyłam w nim funkcję śledzenia mojej aktywności na żywo i wiedziałam, że osoby, którym to udostępniłam, będą co jakiś czas patrzeć czy zielona kropeczka na mapie się porusza.
Podróż zaczęła się od ścieżki rowerowej w stronę Unisławia, zupełnie pustej o tej porze dnia. Przejechałam do końca i skierowałam się w stronę centrum Unisławia, aby później jechać już drogą na Chełmno.
W okolicach Chełmna znajduje się wieś Starogród, a tam wielka góra i bardzo urokliwe miejsce. Zauroczyło mnie już jakiś czas temu, gdy jazda rowerem wcale nie była mi w głowie i jeździłam tam samochodem.
Chociaż jak sobie teraz przypominam, to jadąc nieopodal Starogrodu autem, już za moich „lepszych” czasów, miałam takie marzenie, żeby tam właśnie pojechać rowerem. Od tego czasu minęło chyba kilka lat, może 3, może 4. Marzenie jednak się spełniło. Oczywiście nie samo, ale za sprawą moich starań, wysiłków i wiary, że i ja mogę jeździć nieco dalej niż do pracy.
Nie chcę się tutaj rozpisywać w szczegółach jaką to trasą jechałam, co widziałam itp. bo raz, że nie ma to być nie wiadomo jaki pamiętnik podróżnika, a dwa, że zwyczajnie już nie pamiętam kilometra po kilometrze.
Z ważniejszych rzeczy, to dodam, że powstała nowa ścieżka rowerowa, którą jechałam w okolicach Czarźe a w tamtejszym sklepie przy drodze nie omieszkałam kupić sobie drożdżówki, którą ze smakiem pochłonęłam przed sklepowymi drzwiami.
Wracałam przez Gzin, w którym mieszkają moje koleżanki z pracy, a które to miałam odwiedzić od tego czasu już jakieś dwa razy, ale zawsze mi coś nie wyjdzie. Później już dojazd do „starej” ścieżki z Unisławia i powrót prosto do domu.
Szczerze powiem, że po 80km miałam już mocno dość i marzyłam o odpoczynku. Ale nareszcie miałam poczucie ujechania się, wiedziałam, że nie będę tęsknić za siodełkiem przez co najmniej 48 godzin.
Tak też się stało.
Jak mi się coś jeszcze przypomni ważnego, czego nie napisałam, to będę aktualizować ten wpis.
A już niedługo relacja z pierwszej przejechanej w całości w peletonie, Szosowej Środy.