Ale było… o matko kochana.
W necie już można znaleźć kilka relacji z tego wydarzenia. Niektóre idealnie odzwierciedlają to, co działo się podczas drugiej tury sprintu, w której brały udział kobiety, sztafety i faceci 40+.
Borucik Tri Team w swoim najsilniejszym składzie (i jedynym) podejmuje kolejne wyzwanie pokonania samych siebie na trasie sprintu.
I już na wstępie napiszę, że każdy z nas pokonał siebie bez względu na to w jakim czasie zrealizował swoje zadanie.
A oto co to się działo i jak sobie z tym poradziliśmy.
Pływanko i Przemek na starcie.
W zasadzie to nie wiem jak mu tam było, ponieważ Przemek w bohaterski sposób najpierw brał udział indywidualnie w sprincie, a później za pomocą kolegów, zdążył się przygotować do startu w sztafecie.
Mnie osobiście udało się wystartować Przema na jego pływanie, gdzie czułam się jakbym sama w morzu pływała, bo deszcz lał się z nieba niczym z dziurawego wiadra, wzmagając doznania niemałym wiatrem. No zwyczajnie zmarzłam na kość. Żeby się trochę rozgrzać poszłam na początek trasy kolarskiej z nadzieją, że uda mi się powrzeszczeć motywacyjne słowa do Przemka. Udało się, całkiem szybko popłynął więc nie za długo marzłam przy barierkach. Pojawił się na tym swoim pięknym czarno-zielonym roweryku, wrzasnęłam, machnął ręką więc chyba słyszał i pojechał zostawiając mnie w tym londyńskim klimacie.
No co robić, ten jedzie i jest mu już ciepło, a deszcz nie przestaje padać a wiatr wiać.
Schowałam się do namiotu dla pań w strefie finiszera. Zaczęło się przejaśniać, ale to za sprawą wiatru, który wzmagał się z każdą minutą. Z Anią byłam umówiona pod strefą i miałam nadzieję, że nie przemoknie w drodze na spotkanie. Udało się, deszcz ustał choć wiatr wieje mocno, Przemek na trasie biegowej więc idę na bulwar podrzeć papę. Udaje mi się zbić piątkę z RunEatem – Łukaszem Remisiewiczem – fajnie. I udaje mi się spotkać Przemka na zakręcie, zbić pionę i spotkać z Anusią. Razem już idziemy do strefy zmian, bo do naszego startu pozostało nieco ponad pół godzinki.
W międzyczasie Wizner z jeszcze jednym kolegą łapią Przemka na mecie, przekazują ciuchy na zmianę i zanoszą nam do strefy zmian rzeczy Przema potrzebne na koniec do odbioru na przykład depozytu.
A tymczasem na morzu…
Fale na 2,5 metra, wiatr jakby się ktoś powiesił, tak mawiała moja babcia, ja jestem przerażona na samą myśl, że miałabym płynąć w morzu w tych warunkach. Na szczęście jestem zmianą rowerową więc ten wiatr może jedynie sprawić, że na moim ciele pojawią się szlachetne szlify po jakimś nieudanym zakręcie albo bocznym podmuchu.
A Przemek… dzielnie walczył z Posejdonem, ze sobą pewnie też i po pewnym czasie pojawił się w strefie zmian dając Ani i mnie możliwość startu w triathlonie.
Nie wszyscy jednak mieli takiego pływaka na pokładzie.
Warto przeczytać relację TriMarchewka na facebooku.
I bardzo szczerze i rzeczowo opowiedział o swoim starcie Leszek –
Rowery Jednoślad.pl
Po wygranej walce Przemka z falami, miałam możliwość sprawdzenia swojej mocy na znanej już mi trasie kolarskiej. W tym roku była poprowadzona nieco inną ścieżką z uwagi na rozkopy. Różniła się jednak tylko nieznacznie. Nieznacznie jeśli chodzi o trasę, a jeśli chodzi o warunki… no w takiej wichurze jeszcze nie jechałam.
Gdynia co prawda, nie grzeszy przyjaznym klimatem w kwestii wiatru, ale to co zastałam na trasie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Fajnie było na początku, droga sucha i nic nie pada, nie jest zimno. Trasa z wiatrem pozwala na osiąganie sporej jak na mnie prędkości (powyżej 40km/h) bez większego wysiłku, ale już po nawrocie nie dość, że lekko pod górkę, to jeszcze te pchające przed chwilą podmuchy, stają się moim największym przeciwnikiem. I to z tym oto przeciwnikiem walczę na trasie. Nie ze sobą, nie z kolarzami, ale właśnie z wiatrem, który postanowił sprawdzić jaką to moc mam w nogach w tym roku.
I sprawdził… czas osiągnięty na etapie lepszy o kilka sekund od zeszłorocznej edycji, ale moc w nogach bardzo, bardzo zadowalająca. Sądzę tak po samopoczuciu podczas wyścigu oraz po liczbie wyprzedzonych kolarzy. W tym roku było ich sporo, nawet na podjazdach udawało mi się przyspieszać na tyle, żeby bez złamania przepisów wyprzedzić jadących. Mnie natomiast wyprzedziło tylko kilku kolarzy i to z pięknym dźwiękiem 😉
Jazda po bruku jako dojazd do strefy zmian nie była najlepsza w moim wykonaniu. Zeszłam z roweru i truchtem kulejącej kaczki skierowałam się w stronę naszego miejsca. Tam już czekała na mnie Ania (i Przemek też), która założyła szybko opaskę z czipem i pomknęła z dość sporą prędkością.
Prędkość Ani utrzymywała się przez całą trasę, zresztą sądząc po zdjęciach, uśmiech również. A te dwie rzeczy pozwoliły Ani uzyskać najlepszy czas na 5km jak dotąd (chociaż uważam, że to pewnie jeszcze nie koniec Jej rozwoju).
Zatem daliśmy z siebie wszystko, aura rozdawała karty, a my uzyskaliśmy świetne 33 miejsce wśród mieszanych sztafet.
Jesteśmy świetni, bez względu na osiągane rezultaty i będziemy startować w Gdyni w przyszłym roku i kolejnym, i kolejnym…póki będzie zdrowie i póki będzie nam to sprawiać frajdę. Na dzień dzisiejszy frajda jest przeogromna.
W tym miejscu lekkie zadęcie, bo chciałabym w imieniu naszej trójki, którzy o tym w tej chwili jeszcze nie wiedzą, ale na 100% zgodzą się ze mną, podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w nasz start. Dziękujemy Babci Dorocie za opiekę nad Jerzem (pisownia jest celowa), dziękujemy Wojtkowi za pomoc w dostarczeniu potrzebnych rzeczy na start Przemka, dziękujemy każdej osobie, która nas wspierała i wspiera mentalnie, dobrym słowem i zainteresowaniem. Wiemy, że nie jest łatwo z ludźmi z pasją, ale lubimy to co robimy i potrzebujemy Waszego wsparcia i cierpliwości, żeby się dalej rozwijać.
Poniżej filmik z drugiego dnia IRONMAN 70.3 Gdynia 2019 z udziałem Jana Frodeno.