Pamiętnik z wakacji cz. 2

Jeśli szukacie części pierwszej, to nie szukajcie. Nie ma jej pod tym tytułem. Jako część pierwszą należy potraktować moje wczorajsze rozważania na temat pomysłu na kondycyjny obóz i jego realizację.

Wczoraj udało mi się wyskoczyć „na rower”, polowanie na pogodowe okienko odniosło sukces. Deszcz przestał padać na jakieś dwie godziny, z czego jedną wykorzystałam właśnie na kręcenie.

Wybór roweru padł na moją pierwszą, stareńką kolarzówkę zwaną pszczółką z racji tego, że jest w kolorze żółtym (no nietrudno się domyślić) a w dodatku posiada owijkę w czarne paski. Przypomina pszczółkę i już.

Świeżo rozpakowana Pszczółka… zdjęcie zrobione 10 minut po wizycie kuriera.

Pszczóła wylądowała w wyjątkowej stajni po tym, jak kupiłam nieco nowszy rower, chociaż też z sekend-hendu. Zmieniłam w niej to i owo, ma klamkomanetki chociaż wcześniej miała wajchy na ramie. Wiem, wiem… trzeba było zostawić oryginalne, ale wierzcie mi, że zmiana biegu na ramie dla osoby zaczynającej przygodę z kolarstwem szosowym nie jest ani łatwa, ani przyjemna, ani tym bardziej bezpieczna. Myślałam zresztą, że będę na niej jeździć znacznie dłużej. Gdy przejdzie na emeryturę, wstawię jej te oryginalne części. Obiecuję.

Pszczółka po upgradzie.

Jakże bardzo się myliłam. Kolarstwo szosowe wciągnęło mnie na tyle mocno, że dniami i nocami zastanawiałam się skąd wziąć nowy rower, nową kolarzówkę. Tym bardziej, że jeszcze zanim kupiłam pszczółkę, to dokonałam zakupu roweru MTB z Decathlonu, marki B’twin. I żeby nikt sobie nie myślał, że albo to reklama marki, albo jakiś hejt czy wyśmiewanie rzeczy z tej sieci. Nic bardziej mylnego. Uwielbiam rzeczy z Decathlonu, a rowery marki B’twin darzę tak wielkim sentymentem, że gdybym miała miejsce w domu na kolejny rower, to bodajże brałabym właśnie jakiegoś B’twina.

Kawałek ramy mojego B’twina i… Aga +30kg. Zdjęcie zrobione podczas pierwszej wycieczki na Barbarkę.

Znów zbaczam z kursu…

Wracając na jeszcze nie dokładnie zamierzone, ale już bliższe tematowi, tory… kolarzówka nieco podrasowana, zaczynam jazdę po szosach.

Wracam już do wspomnień z dnia wczorajszego.

Jeszcze tylko słów kilka dlaczego w ogóle tak się rozpisałam na temat tego roweru a nie krótko i na temat, że rower, że stary, że pojechałam, że się ujechałam jak na bobiku.

Właśnie dlatego, że to mój pierwszy rower tego typu, że tak wyczekiwany i przeze mnie w całości serwisowany (tak, tak, sama zmieniłam system zmiany biegów i zaniosłam fachowcom jedynie do regulacji) a wczoraj przyszła myśl, że czas na jego emeryturę – znaczy skończy na wieszaku w pokoju.

Dlaczego? Ponieważ mnie wykończył przez te 10 km. Zachowywał się prawie jak „ostre koło”. Nie toczy się za bardzo bez pedałowania. Fakt, że akurat teraz ja nie mam za wiele mocy w nogach, ale do tej pory nie było aż tak źle. Osiągnięcie szybkości 20km/h wymagało ode mnie nie lada wysiłku a mięśnie nóg paliły. Widocznie coś tam się kończy w podzespołach tego organizmu. Rower mam na myśli. Trzeba podjąć decyzję czy dawać jej jeszcze jedną szansę na jazdę po Czernikowskich szosach, czy wracać z nią do domu i znaleźć zasłużone miejsce na wieszaku wśród innych rowerów?

Szybka konsultacja z Tomkiem i decyzja. Dam jej szansę. Sprawdzę czy będzie tak źle jak będę w lepszej formie kolarskiej. Jeśli nadal będzie to spory wysiłek, to zakupię nowe, tanie koła i zmienię dając tym samym jeszcze jedno życie mojej pierwszej kolarzówce. Jeśli będzie lepiej, znaczy, że baletnica do dupy.

Tym mocnym akcentem kończę rozważania na temat popołudnia dnia wczorajszego. W dniu dzisiejszym pogoda nie pozwoliła na zbyt wiele, ale jak mi się język rozwinie to i o padającym deszczu mogę zapisać ze dwie strony.

Gdybym tak w szkolnych latach potrafiła… 😉