Bydzia Trial

czyli Bieg na 6 Łap

Tak szybko to jeszcze nie było!

Nie, nie… nie ma kolejnej życiówki w bieganiu. Jest za to życiowe tempo w pisaniu relacji z dnia dzisiejszego czyli jak nam tam było na tym biegu.

Bieg na 6 Łap Bydzia Trial oczywiście, jak to już na koniec roku, spontanicznie wpisał się w kalendarz startowy. Uwielbiam brać udział w imprezach sportowych, które połączone są ze wsparciem dla zwierząt czy to finansowym, czy też rzeczowym.

Tym razem padło na Różopole – Myślęcinek koło Bydgoszczy. Bieg w różnych odsłonach, bo można było wybrać sobie i dystans i sposób jego pokonania więc każdy, dosłownie każdy mógł wziąć w tym udział. Trzeba było tylko chcieć.

A nas nie trzeba na takie rzeczy namawiać, wystarczy pokazać, że jest 😀

Pojechaliśmy do Myślęcinka, znaczy ja z Zeziem a w osobnym aucie Kasia z Mamą i córką Olą. Tutaj raz jeszcze wielkie dzięki dla Kasi rodziny za dopilnowanie plecaka.

Pakiet startowy (bardzo bogaty) oraz koszulka odebrane więc można przygotowywać się do rozgrzewki. Ale wcześniej jeszcze przebranie.

Z poprzednich wpisów kto czytał, to być może pamięta, że wylicytowałam swojego czasu strój Iniemamocnego. Pieniądze zostały przekazana na Fundację Niechciane i Zapomniane SOS dla Zwierząt, a strój odebrałam na Biegiem na Film w Zgierzu od Dominika Runoholica.

W tymże właśnie stroju przebyłam dzisiejszą, dość ciężką jak dla mnie, trasę o długości 5,3km.

Fot. Kasia Walentyn

Biegło się i ciężko, i radośnie zarazem. To bardzo dobre połączenie emocji, bo zmęczenie z uśmiechem na twarzy, to niezła harmonia. Dodając do tej mikstury biegnącego przede mną Zezia, wychodzi naprawdę potężna dawka endorfin i finalnego zadowolenia.

Takie soboty to ja szanuję i takie soboty chcę mieć chociaż raz na tydzień. Wiem, że to zależy w głównej mierze wyłącznie ode mnie, ale czasem nie wiem co ze sobą począć.

A dzisiejszy dzień znów pokazał mi, że skoro nie wiem co ze sobą zrobić, to trzeba założyć buty biegowe i iść do lasu pobiegać. Nie ma lepszego lekarstwa, no… może rower, ale to jak się ma więcej czasu i można Zezia zostawić spokojnie w domu.

Poniżej trochę fotek z biegu i nawet filmik, na którym jesteśmy.

Start biegu.
Było ślisko, z górki i pod górkę i były piękne widoki.
😀
I tak mi się dziób śmiał przez cały bieg.
Już kilometr do mety. Przyspieszamy.
Trzymamy tempo coraz bliżej mety.
Dobrze nam idzie.
Medaliści. Zezio też otrzymał swój medal.
Agzie Team.
Dumny finisher.
Woda od Pani jest smaczniejsza.
Agzie zafrasowana.
Odbieram nagrodę za przebranie.

I już wiem, że na wiosnę będzie kolejny bieg, tym razem Bieg po Oddech. Będziemy na pewno.

Pływanie na poważnie

czyli jak wywołać uśmiech na basenie

Skoro udało mi się ukończyć zawody triathlonowe w Blachowni, ukończyć w przewidzianym przez organizatorów czasie, to może za rok sprawdzić jaki to rozwój przez ten czas się dokonał.

Wiadomo, że najsłabszą moją konkurencją w tri jest pływanie. W sumie kraulem pływam dopiero od marca 2019r. a i to dość rozpaczliwie technicznie.

Pomimo tego, że w teorii jestem świetna, to praktyka odbiega znacząco od mojej wiedzy na temat pływania tym stylem.

Czas to wszystko zmienić, a zmienić można nie inaczej jak tylko poprzez regularne pływanie. Trzeba zwracać baczną uwagę na techniczne szczegóły, wszak to one odpowiadają za efektywne przesuwanie się do przodu.

Do tej pory mój czas to powyżej 4min/100m. A na zawodach wyszłam z wody ostatnia. To nie jest żaden wstyd, ale przynajmniej wiem nad czym powinnam popracować, jeśli poważnie myślę o kontynuowaniu startów na zawodach triathlonowych.

Skończyły się wakacje a wraz z nimi skończyło się pływanie w stawie, za to zaczęło się pływanie w basenie w SP nr 8. Bardzo lubię ten basen i mimo tego, że mam znacznie bliżej basen USC, to wolę podjechać na Rubinkowo.

Regularne treningi i zwracanie uwagi na techniczne szczegóły, pozwoliły mi na poprawę wyniku na 3:10min/100m. A w ostatnim tygodniu udało mi się przepłynąć jednym ciągiem 200m odcinek w tempie 3:30min.

To naprawdę cieszy, widać, że ciężka praca i cierpliwość przynoszą efekty. Mam zamiar poprawić swój wynik do przyszłego startu i przepływać 100m odcinki w tempie 2:45min. W kolejnych postach będę informować o wynikach treningów. Może kogoś zainspiruję…

A tak na marginesie, gdy czasem mi się nie chce ruszać z domu wieczorem, wszak na basen chodzę na 19:40, to odpalam sobie instagrama z postami RunEat a tam Łukasz wędrujący na trening pływacki z samego rana. Skoro on nie odpuszcza i poprawił swoje wyniki znacznie… to i ja nie odpuszczam i liczę również na poprawę mojego pływania. Dzięki Łukasz Remisiewicz, czy to przeczytasz, czy też nie. Może ktoś Ci kiedyś przekaże, że stałeś się motywatorem do treningów 😀

Podwójna wizyta w Łodzi

czyli Monster Coocking i Runoholic podbijają psie serca

Oj działo się w ciągu dwóch tygodni, działo się. Działo się tyle, że nawet nie znalazłam dość czasu na opisanie moich wizyt w zaprzyjaźnionym mieście Łodzi.

Z Łodzią jestem związana od dość dawna, ale teraz to już zupełne szaleństwo mnie opętało i podczas tworzenia kalendarza startowego na rok 2020 oczywiście biorę pod uwagę przede wszystkim wydarzenia organizowane przez Runoholica i Coocking Monster.

Co zrobić… 😀

Teraz chwila wspomnień.

Pierwszy bieg to Pizza Run z Fiero! Bieg na dystansie 4,5km w pięknym miejscu, w parku Baden-Powella w Łodzi, rzecz jasna.

Wyjazd z domu, oczywiście z Zeziem, około godziny 7:00, bo jeszcze na Niesiołka po Anię podjechać musiałam. Support mile widziany, a nawet wskazany więc najlepszy kibic na świecie w osobie Ani, jechał z nami.

Przygotowania do biegu były, a jakże. Specjalnie na tę okoliczność dokonałam zakupu koszulki tematycznej.

Tematyczna koszulka – kawałek pizzy :p

A i skarpetki, chociaż z mniejszym nadrukiem, także nawiązywały tematycznie do nazwy biegu.

Proszę zwrócić uwagę na pizzowe skarpetki.

Przyjechałyśmy z Anią na miejsce nieco wcześniej, żeby zdążyć odebrać pakiet startowy i oddać karmę na zrzutę dla Fundacji Niechciane i Zapomniane – SOS dla zwierząt.

Trasa wyznaczona przez google maps poprowadziła nas owszem do tego parku, jednakże z drugiej strony niż wejście właściwe. Zaparkowałyśmy bolida gdzieś obok, stało tam już kilka samochodów więc nie było strachu, że nasz pojazd skończy źle. Chociaż… również w tym miejscu stał spalony wrak osobówki.

Również na ten bieg przyjechała ekipa dziewczyn, z której jedna dość mocnym akcentem rozpoczęła wydarzenie, przewracając się nieopodal jak długa za sprawą drucianego kółka, prawdopodobnie jakiegoś elementu ze spalonego auta. Żal nam było dziewczyny, bo pewnie się poobijała, ale dzielnie wstała i wraz z koleżankami poszły gdzieś w park.

A my obładowane nieco, bo i Zezio na smyczy, i plecak, i torba z karmą w postaci 6-ciu puszek, ruszyłyśmy na poszukiwanie właściwej ścieżki do biura zawodów.

I tak sobie obeszłyśmy dookoła plac i nadal nie miałyśmy pojęcia w którą stronę należy iść, a czas ucieka. W końcu z pomocą przyszła Pani spacerująca z psem, która pokierowała nas we właściwym kierunku. Droga okazała się dość dzika w wyrazie, ale najważniejsze było zdążyć na czas. Przed nami ukazał się się już park, ale żeby tam się dostać należało zejść z pagórka i wejść na następny. W trosce o Ani kręgosłup zapytałam czy aby na pewno da sobie radę na tej ścieżce, po czym z cichym przekleństwem runęłam na tyłek zjeżdżając po błotnistym zboczu pierwszego pagórka. Klapnęłam chyba z wdziękiem całkiem niezłym i nic by mi się nie stało, gdybym nie nadziała się na niesione na ramieniu puszki. Po czasie wylazł mały siniak i lekko poobijane żeberka.

Ale co tam, komandosi nie pękają. Wstałam dzielnie i w towarzystwie rechotu Ani i własnego też, poszłam dalej.

Na miejscu ogromna kolejka po odbiór pakietu, ale co tam, trzeba odstać swoje. Za to prezentów dla zwierzaków przybywało z każdą minutą. W zamian otrzymywaliśmy losy na loterię fantową, a nagród było naprawdę cała masa. Ola, Dominik i całe grono zaprzyjaźnionych z nimi osób, naprawdę zrobiło kawał dobrej, roboty.

Po rozgrzewce nastąpił start biegu. Jako, że na tych biegach nie ma ani pomiaru czasu, ani żadnej rywalizacji a jedynie dobra zabawa, całe mnóstwo osób ruszyło na trasę w przyjaznym dla mnie tempie. I z tego powodu, jako, że początek biegu niezbyt szybki, mogłam sobie pozwolić na przebiegnięcie dwukrotnie pętli z fajnym podbiegiem na tzw. Górę Saneczkową. A już myślałam, że skończę po jednej.

Trasa na Pizza Run z Fiero!
Aga na trasie, ale już blisko mety 😀 Fot. Ania Wasilewska

A po biegu na każdego czekał kawałek Pizzy od Fiero, medal oczywiście też i coś do picia.

Kawałek wybieganej pizzy miał więcej chętnych. Podział był na trzech.
Z niezawodnym supportem.
Odpoczynek na ławce po biegu.

Poczekaliśmy aż zostaną rozlosowane nagrody w loterii i chociaż nie udało się nam niczego wygrać, to z zadowoleniem zebrałyśmy się w drogę powrotną. Pewnie zostałybyśmy z Zeziem nieco dłużej, ale droga do domu nadal liczyła 200km więc czas był się zbierać. Dokładnie z tydzień, w kolejną sobotę i tak tutaj wrócimy, tym razem na bieg GAŁGAN RUN 🙂

Trasa Gałgan Run.

Nadszedł kolejny tydzień i kolejny wyjazd do Łodzi. Tym razem trasa ogarnięta znacznie lepiej więc na miejsce dotarłyśmy nie dość, że szybciej, to jeszcze z bezpiecznym dojściem do biura zawodów. I tym razem jako podarunek dla Niechciane i Zapomniane – SOS dla zwierząt przywiozłam trochę karmy mokrej i suchej oraz szampony dla psów i dwie zabawki. W podziękowaniu udział w losowaniu nagród na koniec biegu.

Przed biegiem obeszłyśmy z Anią i Zeziem trasę. Fajne miejsce i fajne ścieżki. Tym razem Zezol będzie biegał wraz ze mną, wszak to jest bieg dla par – człowiek i pies. Nadajemy się 😀

Najlepiej , fot. Ania Wasilewska

Kilka fotek na dobry początek i lekkie przyspieszenia na sprawdzenie czy wszystko gra.

Próba biegowa Aga i Zezio. Gałgan Run.

Rozgrzeweczka jak zwykle i można przygotowywać się na start główny. Bieg podzielony został na dwie fale. Pierwsza fala dla zawodników mających do pokonania jedną pętlę – ok. 1.5km oraz druga fala, która biegła tę pętlę trzykrotnie.

Rozgrzewka. Fot. Ania Wasilewska
Rozgrzewka. Fot. Ania Wasilewska
Rozgrzewka, Fot. Ania Wasilewska

Początkowo mieliśmy pobiec w drugiej fali, jednakże Zezio nieco się zestresował przed samym startem i nie miałam pewności jak będzie się zachowywał podczas biegu. Obawy okazały się nieco na wyrost i jak już zaczęliśmy bieg, Zezio powrócił do swojej dobrej formy. Dał mi takie wsparcie, że Ania aż się zdziwiła, że tak szybko zameldowaliśmy się na mecie. Podobno 4-ci byliśmy, ale i tym razem nie było to ani na czas, ani na siłę. Wyłącznie dla zabawy i pogłębienia i tak ogromnej więzi między człowiekiem i psem.

Aga na trasie.

Po ukończonym biegu, każdy uczestnik otrzymał medal. Każdy to znaczy każdy, pies także 😀

Zezio zwycięzca.
Już po biegu, szczęśliwa para z medalami. Fot. Ania Wasilewska

W oczekiwaniu na kolejnych finiszerów z drugiej fali, odpoczywaliśmy na trawie.

Fot. Ania Wasilewska
Bo trawa była za mokra…

Jeszcze zbiorowe zdjęcie przed losowaniem.

Szukać nas na samej górze, Zezio na moich rękach.

I nastał równie oczekiwany moment, moment losowania nagród. Tym razem szanse na nagrodę były większe, bo uczestników znacznie mniej a pula nagród nie odbiegała od poprzedniej edycji Pizza Run. Liczyliśmy na jakąś zabawkę dla Zezia, może szelki biegowe, bo by się przydały czy cokolwiek innego jako super pamiątkę z wydarzenia. Nawet jeśli wrócimy bez niczego, to w głowach i pamięci pozostanie nam super zabawa w cudownej atmosferze.

Sporo nagród rozdanych, psy się cieszą, człowieki także, my jeszcze bez pamiątki, ale nie tracimy nadziei. I słusznie, bo…

Numer 28 – voucher na klapki KUBOTA wraz ze skarpetkami!!!

Przecież to hit tego sezonu, przynajmniej w Łodzi w tej naszej społeczności 😀 Ale się ucieszyłam, a dla Zezia smaczek z kurczaka.

Odbiór nagrody. Dziękuję raz jeszcze. Zdjęcie wykonał Pan fotograf.

I wszystko co dobre i miłe kończy się za szybko, ale takie życie. Trzeba wracać do domu, ale przynajmniej z naładowanymi bateriami.

Moje niezawodne wsparcie i cała drużyna Zezol team na poniższym zdjęciu. Dziękuję Ania, że pojechałaś z nami. Liczę na kolejne wspólne wyjazdy do Łodzi.

Zezol team.
https://www.facebook.com/runoholic/videos/1010596465946504/
Piękny film stworzony przez Olę – Cooking Monster. Koniecznie do obejrzenia, jesteśmy tam 😀

SPONTAN Z NIESPODZIANKĄ

czyli warto walczyć ze sobą do końca.

Ekologiczny medal dla uczestników biegu.

Szybki wstęp…

Jest wydarzenie na FB, Jubileuszowy Barbarkowy Bieg Przełajowy z okazji 15 lecia powstania szkoły leśnej na rzeczonej Barbarce. Ogólnie miejsca nie trzeba przybliżać mieszkańcom Torunia i okolic, a osoby, które nie znają naszej dumy, zachęcam do odwiedzenia miejsca zarówno wirtualnie jak i realnie.

Miałam zamiar wziąć udział w tym biegu, dystanse były dla mnie przyjazne 4km lub 8km biegiem albo 4km marsz z kijkami. Zwłaszcza ten pierwszy przypadł mi go gustu.

Jednak jak to bywa w życiu, które naprawdę lubi zaskakiwać, musiałam zweryfikować nieco zamiary. Wyjazd na wieś na weekend jest równie atrakcyjny jak bieg, jeśli nie bardziej.

Pojechałam zatem do zwierzyńca i pogodziłam się z myślą, że w biegu tym razem udziału nie wezmę. Nie było to dla mnie aż tak bolesne, bo dzień wcześniej czyli w sobotę, udało mi się zrobić fajny bieg na 5km, pojeździć na rowerze 15km w pięknych okolicznościach przyrody… i niepowtarzalnych, że zacytuję klasyka oraz pospacerować po lesie z grzybami w roli głównej.

Z formą coraz lepiej, głowa jeszcze szwankuje, ale idzie ku lepszemu i aktywności nie brakuje. Decyzja podjęta: nie jadę.

Ale… info o biegu sprzedałam wcześniej Kasi i Kamili. I właśnie w sobotę wieczorem Kasia pyta czy będę jutro na Barbarce. Odpisałam zgodnie z ustaleniem z samą sobą, że nie. Tyle, że zaczęła mi w głowie kiełkować myśl, że skoro umiałam sobie zorganizować czas na wyjazd do Zgierza, to do Torunia nie dam rady? A jednak bieg przełajowy to fajna sprawa, szkoda rezygnować tak naprawdę z powodu własnego niechcemisia.

I tutaj się sprawdza zasada, że jak się nie chce, to się szuka wymówek a jak się chce, to się znajduje rozwiązania. Zmiana decyzji na tak i szybka wiadomość do Kasi i do Kamili, że jednak w niedziele stawiam się na starcie biegu,ale po zakończeniu szybko wracam na wieś.

Byłyśmy umówione na Barbarce o 10:30. Stawiłyśmy się przed czasem i dawaj na zapisy. Kamila już zapisana, leci 8km trasę, Kasia to samo, a ja… cóż… ja tylko na 4km, bo muszę szybko wracać do domu 😉 Taki żarcik, rzecz jasna, bo bym nie dała rady przebiec tego dystansu w rozsądnym czasie.

Spotkałyśmy jeszcze Kasię Z, która dzielnie będzie kroczyć z kijkami i Monikę P, która z kolei wesprze moje 4km wysiłki. Fajnie, bo nie lubię biegać sama, tym bardziej, że z reguły bywam na końcu stawki.

Cała ekipa w komplecie. Fot. Marek Zakrzewski.

Po biegach dzieci, które naprawdę mocno się cieszyły z każdego przebiegniętego metra, nastąpił start zawodników nieco starszych i mocno starszych, w tym mnie.

Początek biegu rzecz jasna strasznie dla mnie ciężki, jakoś się nie przyłożyłam do rozgrzewki i pierwszy kilometr nie dość, że lekko pod górkę i po piachu, to jeszcze wolno jak diabli. Albo mi się tak wydawało, bo statystyki aż takie surowe dla mnie nie były.

Miałam do pokonania 2 pętle po 2 km, a pętla składała się z drogi tam i z powrotem, czyli że skoro było pod górkę, to drugi kilometr (no i czwarty) będzie lekko w dół.

Strategii żadnej nie miałam, chciałam się dobrze bawić tym biegiem, nie wlec się, chociaż i tak byłam prawie na końcu i ukończyć przełajowy bieg z podbudowanym morale. Jakoś dziwnie lekko zaczęło mi się biec na 3 km, co mnie zdziwiło, bo własnie środek biegu na dystansie 5km jest dla mnie najgorszy. Zaczęłam przyspieszać i tak sobie walczyłam sama ze sobą nie patrząc na to co się dzieje za mną ani przede mną. Do mety zostało 500m i naprawdę wtedy już docisnęłam tempo. Poniżej 6min/km to ja właśnie takie niedługie kawałki mogę pobiec, ale to właśnie wystarczyło mi, żeby wyprzedzić jednego biegacza, który mi nawet pogratulował oraz…

UWAGA!!!

zająć 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej!!!

Takie cuda, Panie…i Panowie ;).

W życiu bym się nie spodziewała takiego obrotu sprawy. Dowiedziałam się o tym od koleżanki, która została nieco dłużej ode mnie na Barbarce. Przecież ja zeżarłam kiełbasę na zimno, którą każdy uczestnik biegu otrzymał na upieczenie jej na ognisku i pomknęłam na wieś do czekających na mnie psiaków.

A całokształtu dopełnia oczywiście Kamila, która wyrwała do przodu jak rącza łania, słuchawki z czadową playlistą i tylko mi migała na trasie, ale to tak szybko, że tylko raz zdążyłam przybić z Nią piątkę. A szybkość popłaca, bo Kamila zdobyła drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej, według mnie w pełni zasłużone, bo to naprawdę był bardzo szybki bieg w Jej wykonaniu. Tego Jej zazdroszczę, ale może kiedyś dorównam ;).

Teraz tak sobie myślę, że należy zawsze walczyć ze sobą do samego końca, bo nie zna się planów organizatorów ani statystyk rocznikowych uczestników biegu i można być mile zaskoczonym po jego ukończeniu.

Ja jestem bardzo zaskoczona, bo słabo biegam przecież, ale wkładam w to wiele pracy i wysiłku a i serca również. To kiedyś musiało przynieść efekty, bo jak widać, w mojej kategorii wiekowej coraz mniej kobiet biega albo bierze udział w zawodach. Zatem moje szanse rosną na zajęcie lepszego miejsca podczas wyścigów, chociaż bardziej będę się cieszyć, jeśli to lepsze miejsce zagwarantują mi moje osiągnięcia z treningów niż absencja zawodniczek w kategorii przed 50-tką.

Tym optymistycznym akcentem kończę swoje wspomnienia ze spontanicznego wyjazdu do Torunia.

Za tydzień wyjazd do Łodzi na Pizza Run. Będzie relacja, można śmiało czekać 😀