czyli jeden mały krok a konsekwencje wielkie
Chodź potruchtać, mówili… będzie fajnie, mówili…
I było. Do czasu. A mogłam skończyć truchtanie przed światłami na przejściu dla pieszych i już nie kontunuować tego procederu po zapaleniu zielonego. Ale nie… trzeba dobiegać do pełnej piątki, bo jak to będzie wyglądało w social mediach?
Głupia ja.
Nie dość, że i tak nie dałam rady dobiec do piątki, to jeszcze jakoś tak dziwnie mnie zabolało w kolanie. Przecież nie pierwszy raz zabolało i nie pierwszy raz jakoś dawałam sobie radę. Tym razem okazało się, że to mógł być ten pierwszy raz :/
Po powrocie spacerem już do domu, moje kolano nie przestawało boleć, sprawiało wrażenie luźnego a na dodatek jakby nieco większe się zrobiło, Oczywiście starałam się tego nie zauważać, ale na dłuższą metę nie dało się sprawy bagatelizować.
Wiadomo, że po fachową poradę idzie się wtedy, gdy nogę trzyma się pod pachą a z resztą kontuzji człowiek radzi sobie sam.
Wiem, wiem…to jest myślenie totalnego amatora, ale czy właśnie takim amatorem nie jestem?
I jak przystało na ww. po poradę nie poszłam, ale dałam sobie czas do końca tygodnia. Jeśli będzie lepiej, to ok, przeczekam, jeśli będzie gorzej lub brak widocznych oznak polepszenia mojego stanu, to wtedy wybiorę się do lekarza.
Udało mi się nabyć stabilizator na kolano, po założeniu poczułam ogromną różnicę, nawet nie spodziewałam się, że taki będzie efekt.
Dzisiaj, gdy to piszę jest niedziela, do lekarza się nie wybieram więc jest całkiem dobrze z tą moją nogą.
Wczoraj nawet spróbowałam pokręcić na trenażerze, wybrałam trasę wirtualnej Gdyni (trasa sprinterska na IM Gdynia) i okazało się, że rowerem jeździć mogę. Nie za mocno, ale tak na lajcie. Na próbę tylko 15 minutowa jazda.
Kamień spadł mi z serca, bo pomyślałam sobie, że może już nigdy więcej nie będę mogła jeździć na rowerze. Depresja murowana.
Co prawda powrót do biegania nastąpi chyba nie wcześniej niż w grudniu na Biegu Mikołajkowym, ale jestem w stanie przyjąć dzielnie na klatę taką rozłąkę z niezbyt przeze mnie lubianą aktywnością.
Zamierzam też wrócić do chodzenia z kijkami. To jest sport, który już wcześniej pomagał mi wrócić do sportowego zdrowia i podczas poprzedniej kontuzji, umożliwiał nawet branie udziału w zawodach,
Zatem do dzieła!
Kijki w dłoń, rower na lajcie i dam radę przetrwać ten okres leczenia i regeneracji.
Trzymajcie kciuki i do zobaczenia w następnym odcinku bloga .