czyli Monster Coocking i Runoholic podbijają psie serca
Oj działo się w ciągu dwóch tygodni, działo się. Działo się tyle, że nawet nie znalazłam dość czasu na opisanie moich wizyt w zaprzyjaźnionym mieście Łodzi.
Z Łodzią jestem związana od dość dawna, ale teraz to już zupełne szaleństwo mnie opętało i podczas tworzenia kalendarza startowego na rok 2020 oczywiście biorę pod uwagę przede wszystkim wydarzenia organizowane przez Runoholica i Coocking Monster.
Co zrobić… 😀
Teraz chwila wspomnień.
Pierwszy bieg to Pizza Run z Fiero! Bieg na dystansie 4,5km w pięknym miejscu, w parku Baden-Powella w Łodzi, rzecz jasna.
Wyjazd z domu, oczywiście z Zeziem, około godziny 7:00, bo jeszcze na Niesiołka po Anię podjechać musiałam. Support mile widziany, a nawet wskazany więc najlepszy kibic na świecie w osobie Ani, jechał z nami.
Przygotowania do biegu były, a jakże. Specjalnie na tę okoliczność dokonałam zakupu koszulki tematycznej.
A i skarpetki, chociaż z mniejszym nadrukiem, także nawiązywały tematycznie do nazwy biegu.
Przyjechałyśmy z Anią na miejsce nieco wcześniej, żeby zdążyć odebrać pakiet startowy i oddać karmę na zrzutę dla Fundacji Niechciane i Zapomniane – SOS dla zwierząt.
Trasa wyznaczona przez google maps poprowadziła nas owszem do tego parku, jednakże z drugiej strony niż wejście właściwe. Zaparkowałyśmy bolida gdzieś obok, stało tam już kilka samochodów więc nie było strachu, że nasz pojazd skończy źle. Chociaż… również w tym miejscu stał spalony wrak osobówki.
Również na ten bieg przyjechała ekipa dziewczyn, z której jedna dość mocnym akcentem rozpoczęła wydarzenie, przewracając się nieopodal jak długa za sprawą drucianego kółka, prawdopodobnie jakiegoś elementu ze spalonego auta. Żal nam było dziewczyny, bo pewnie się poobijała, ale dzielnie wstała i wraz z koleżankami poszły gdzieś w park.
A my obładowane nieco, bo i Zezio na smyczy, i plecak, i torba z karmą w postaci 6-ciu puszek, ruszyłyśmy na poszukiwanie właściwej ścieżki do biura zawodów.
I tak sobie obeszłyśmy dookoła plac i nadal nie miałyśmy pojęcia w którą stronę należy iść, a czas ucieka. W końcu z pomocą przyszła Pani spacerująca z psem, która pokierowała nas we właściwym kierunku. Droga okazała się dość dzika w wyrazie, ale najważniejsze było zdążyć na czas. Przed nami ukazał się się już park, ale żeby tam się dostać należało zejść z pagórka i wejść na następny. W trosce o Ani kręgosłup zapytałam czy aby na pewno da sobie radę na tej ścieżce, po czym z cichym przekleństwem runęłam na tyłek zjeżdżając po błotnistym zboczu pierwszego pagórka. Klapnęłam chyba z wdziękiem całkiem niezłym i nic by mi się nie stało, gdybym nie nadziała się na niesione na ramieniu puszki. Po czasie wylazł mały siniak i lekko poobijane żeberka.
Ale co tam, komandosi nie pękają. Wstałam dzielnie i w towarzystwie rechotu Ani i własnego też, poszłam dalej.
Na miejscu ogromna kolejka po odbiór pakietu, ale co tam, trzeba odstać swoje. Za to prezentów dla zwierzaków przybywało z każdą minutą. W zamian otrzymywaliśmy losy na loterię fantową, a nagród było naprawdę cała masa. Ola, Dominik i całe grono zaprzyjaźnionych z nimi osób, naprawdę zrobiło kawał dobrej, roboty.
Po rozgrzewce nastąpił start biegu. Jako, że na tych biegach nie ma ani pomiaru czasu, ani żadnej rywalizacji a jedynie dobra zabawa, całe mnóstwo osób ruszyło na trasę w przyjaznym dla mnie tempie. I z tego powodu, jako, że początek biegu niezbyt szybki, mogłam sobie pozwolić na przebiegnięcie dwukrotnie pętli z fajnym podbiegiem na tzw. Górę Saneczkową. A już myślałam, że skończę po jednej.
A po biegu na każdego czekał kawałek Pizzy od Fiero, medal oczywiście też i coś do picia.
Poczekaliśmy aż zostaną rozlosowane nagrody w loterii i chociaż nie udało się nam niczego wygrać, to z zadowoleniem zebrałyśmy się w drogę powrotną. Pewnie zostałybyśmy z Zeziem nieco dłużej, ale droga do domu nadal liczyła 200km więc czas był się zbierać. Dokładnie z tydzień, w kolejną sobotę i tak tutaj wrócimy, tym razem na bieg GAŁGAN RUN 🙂
Nadszedł kolejny tydzień i kolejny wyjazd do Łodzi. Tym razem trasa ogarnięta znacznie lepiej więc na miejsce dotarłyśmy nie dość, że szybciej, to jeszcze z bezpiecznym dojściem do biura zawodów. I tym razem jako podarunek dla Niechciane i Zapomniane – SOS dla zwierząt przywiozłam trochę karmy mokrej i suchej oraz szampony dla psów i dwie zabawki. W podziękowaniu udział w losowaniu nagród na koniec biegu.
Przed biegiem obeszłyśmy z Anią i Zeziem trasę. Fajne miejsce i fajne ścieżki. Tym razem Zezol będzie biegał wraz ze mną, wszak to jest bieg dla par – człowiek i pies. Nadajemy się 😀
Kilka fotek na dobry początek i lekkie przyspieszenia na sprawdzenie czy wszystko gra.
Rozgrzeweczka jak zwykle i można przygotowywać się na start główny. Bieg podzielony został na dwie fale. Pierwsza fala dla zawodników mających do pokonania jedną pętlę – ok. 1.5km oraz druga fala, która biegła tę pętlę trzykrotnie.
Początkowo mieliśmy pobiec w drugiej fali, jednakże Zezio nieco się zestresował przed samym startem i nie miałam pewności jak będzie się zachowywał podczas biegu. Obawy okazały się nieco na wyrost i jak już zaczęliśmy bieg, Zezio powrócił do swojej dobrej formy. Dał mi takie wsparcie, że Ania aż się zdziwiła, że tak szybko zameldowaliśmy się na mecie. Podobno 4-ci byliśmy, ale i tym razem nie było to ani na czas, ani na siłę. Wyłącznie dla zabawy i pogłębienia i tak ogromnej więzi między człowiekiem i psem.
Po ukończonym biegu, każdy uczestnik otrzymał medal. Każdy to znaczy każdy, pies także 😀
W oczekiwaniu na kolejnych finiszerów z drugiej fali, odpoczywaliśmy na trawie.
Jeszcze zbiorowe zdjęcie przed losowaniem.
I nastał równie oczekiwany moment, moment losowania nagród. Tym razem szanse na nagrodę były większe, bo uczestników znacznie mniej a pula nagród nie odbiegała od poprzedniej edycji Pizza Run. Liczyliśmy na jakąś zabawkę dla Zezia, może szelki biegowe, bo by się przydały czy cokolwiek innego jako super pamiątkę z wydarzenia. Nawet jeśli wrócimy bez niczego, to w głowach i pamięci pozostanie nam super zabawa w cudownej atmosferze.
Sporo nagród rozdanych, psy się cieszą, człowieki także, my jeszcze bez pamiątki, ale nie tracimy nadziei. I słusznie, bo…
Numer 28 – voucher na klapki KUBOTA wraz ze skarpetkami!!!
Przecież to hit tego sezonu, przynajmniej w Łodzi w tej naszej społeczności 😀 Ale się ucieszyłam, a dla Zezia smaczek z kurczaka.
I wszystko co dobre i miłe kończy się za szybko, ale takie życie. Trzeba wracać do domu, ale przynajmniej z naładowanymi bateriami.
Moje niezawodne wsparcie i cała drużyna Zezol team na poniższym zdjęciu. Dziękuję Ania, że pojechałaś z nami. Liczę na kolejne wspólne wyjazdy do Łodzi.
Super, koronacja Zezia 😀 😀 Bardzo ładne fotki, fajne filmiki 🙂 W przyszłym roku obowiązkowo z Tobą pojadę. Myślę, że nie będzie jakiegoś szału i nie będzie mnie na wszystkich biegach, ale jeden/dwa zrobię 😀
Tam naprawdę jest zawsze świetna atmosfera i dobra zabawa, można naładować przysłowiowe akumulatory i z radochą gnać przed siebie w tłumie zakręconych ludzi i nierzadko, psiaków 😀