Archiwum kategorii: Triathlon

GDYNIA 2019 – IRONMAN 70.3

Ale było… o matko kochana.

W necie już można znaleźć kilka relacji z tego wydarzenia. Niektóre idealnie odzwierciedlają to, co działo się podczas drugiej tury sprintu, w której brały udział kobiety, sztafety i faceci 40+.

Borucik Tri Team w swoim najsilniejszym składzie (i jedynym) podejmuje kolejne wyzwanie pokonania samych siebie na trasie sprintu.

I już na wstępie napiszę, że każdy z nas pokonał siebie bez względu na to w jakim czasie zrealizował swoje zadanie.

A oto co to się działo i jak sobie z tym poradziliśmy.
Pływanko i Przemek na starcie.

W zasadzie to nie wiem jak mu tam było, ponieważ Przemek w bohaterski sposób najpierw brał udział indywidualnie w sprincie, a później za pomocą kolegów, zdążył się przygotować do startu w sztafecie.

Przemek w doborowej stawce zawodników. fot. agzie.pl
Przemek – wyjście z wody – sztafeta. Zdjęcia z maratomania.pl

Mnie osobiście udało się wystartować Przema na jego pływanie, gdzie czułam się jakbym sama w morzu pływała, bo deszcz lał się z nieba niczym z dziurawego wiadra, wzmagając doznania niemałym wiatrem. No zwyczajnie zmarzłam na kość. Żeby się trochę rozgrzać poszłam na początek trasy kolarskiej z nadzieją, że uda mi się powrzeszczeć motywacyjne słowa do Przemka. Udało się, całkiem szybko popłynął więc nie za długo marzłam przy barierkach. Pojawił się na tym swoim pięknym czarno-zielonym roweryku, wrzasnęłam, machnął ręką więc chyba słyszał i pojechał zostawiając mnie w tym londyńskim klimacie.

Przemek – sprint. Zdjęcie z maratomania.pl

No co robić, ten jedzie i jest mu już ciepło, a deszcz nie przestaje padać a wiatr wiać.

Schowałam się do namiotu dla pań w strefie finiszera. Zaczęło się przejaśniać, ale to za sprawą wiatru, który wzmagał się z każdą minutą. Z Anią byłam umówiona pod strefą i miałam nadzieję, że nie przemoknie w drodze na spotkanie. Udało się, deszcz ustał choć wiatr wieje mocno, Przemek na trasie biegowej więc idę na bulwar podrzeć papę. Udaje mi się zbić piątkę z RunEatem – Łukaszem Remisiewiczem – fajnie. I udaje mi się spotkać Przemka na zakręcie, zbić pionę i spotkać z Anusią. Razem już idziemy do strefy zmian, bo do naszego startu pozostało nieco ponad pół godzinki.

W międzyczasie Wizner z jeszcze jednym kolegą łapią Przemka na mecie, przekazują ciuchy na zmianę i zanoszą nam do strefy zmian rzeczy Przema potrzebne na koniec do odbioru na przykład depozytu.

A tymczasem na morzu…

Fale na 2,5 metra, wiatr jakby się ktoś powiesił, tak mawiała moja babcia, ja jestem przerażona na samą myśl, że miałabym płynąć w morzu w tych warunkach. Na szczęście jestem zmianą rowerową więc ten wiatr może jedynie sprawić, że na moim ciele pojawią się szlachetne szlify po jakimś nieudanym zakręcie albo bocznym podmuchu.

A Przemek… dzielnie walczył z Posejdonem, ze sobą pewnie też i po pewnym czasie pojawił się w strefie zmian dając Ani i mnie możliwość startu w triathlonie.

Nie wszyscy jednak mieli takiego pływaka na pokładzie.
Warto przeczytać relację TriMarchewka na facebooku.

I bardzo szczerze i rzeczowo opowiedział o swoim starcie Leszek –
Rowery Jednoślad.pl

Po wygranej walce Przemka z falami, miałam możliwość sprawdzenia swojej mocy na znanej już mi trasie kolarskiej. W tym roku była poprowadzona nieco inną ścieżką z uwagi na rozkopy. Różniła się jednak tylko nieznacznie. Nieznacznie jeśli chodzi o trasę, a jeśli chodzi o warunki… no w takiej wichurze jeszcze nie jechałam.

Gdynia co prawda, nie grzeszy przyjaznym klimatem w kwestii wiatru, ale to co zastałam na trasie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Fajnie było na początku, droga sucha i nic nie pada, nie jest zimno. Trasa z wiatrem pozwala na osiąganie sporej jak na mnie prędkości (powyżej 40km/h) bez większego wysiłku, ale już po nawrocie nie dość, że lekko pod górkę, to jeszcze te pchające przed chwilą podmuchy, stają się moim największym przeciwnikiem. I to z tym oto przeciwnikiem walczę na trasie. Nie ze sobą, nie z kolarzami, ale właśnie z wiatrem, który postanowił sprawdzić jaką to moc mam w nogach w tym roku.

Agzie,pl sztafeta. Zdjęcia z maratomania.pl

I sprawdził… czas osiągnięty na etapie lepszy o kilka sekund od zeszłorocznej edycji, ale moc w nogach bardzo, bardzo zadowalająca. Sądzę tak po samopoczuciu podczas wyścigu oraz po liczbie wyprzedzonych kolarzy. W tym roku było ich sporo, nawet na podjazdach udawało mi się przyspieszać na tyle, żeby bez złamania przepisów wyprzedzić jadących. Mnie natomiast wyprzedziło tylko kilku kolarzy i to z pięknym dźwiękiem 😉

Jazda po bruku jako dojazd do strefy zmian nie była najlepsza w moim wykonaniu. Zeszłam z roweru i truchtem kulejącej kaczki skierowałam się w stronę naszego miejsca. Tam już czekała na mnie Ania (i Przemek też), która założyła szybko opaskę z czipem i pomknęła z dość sporą prędkością.

Szybki filmik ze zmiany rower – bieg. Autor P. Boruta

Prędkość Ani utrzymywała się przez całą trasę, zresztą sądząc po zdjęciach, uśmiech również. A te dwie rzeczy pozwoliły Ani uzyskać najlepszy czas na 5km jak dotąd (chociaż uważam, że to pewnie jeszcze nie koniec Jej rozwoju).

Anusia – sztafeta. Zdjęcie z maratomania,pl
Anusia – jak się biegnie taką życiówkę, to musiało się skończyć takim uśmiechem. Zdjęcie z maratomania.pl

Zatem daliśmy z siebie wszystko, aura rozdawała karty, a my uzyskaliśmy świetne 33 miejsce wśród mieszanych sztafet.

Jesteśmy świetni, bez względu na osiągane rezultaty i będziemy startować w Gdyni w przyszłym roku i kolejnym, i kolejnym…póki będzie zdrowie i póki będzie nam to sprawiać frajdę. Na dzień dzisiejszy frajda jest przeogromna.

W tym miejscu lekkie zadęcie, bo chciałabym w imieniu naszej trójki, którzy o tym w tej chwili jeszcze nie wiedzą, ale na 100% zgodzą się ze mną, podziękować wszystkim osobom zaangażowanym w nasz start. Dziękujemy Babci Dorocie za opiekę nad Jerzem (pisownia jest celowa), dziękujemy Wojtkowi za pomoc w dostarczeniu potrzebnych rzeczy na start Przemka, dziękujemy każdej osobie, która nas wspierała i wspiera mentalnie, dobrym słowem i zainteresowaniem. Wiemy, że nie jest łatwo z ludźmi z pasją, ale lubimy to co robimy i potrzebujemy Waszego wsparcia i cierpliwości, żeby się dalej rozwijać.

Poniżej filmik z drugiego dnia IRONMAN 70.3 Gdynia 2019 z udziałem Jana Frodeno.

Blachownia 2019

Pierwszy triathlon – wspomnienia.

Aga i Przemek – wyjazd na zawody.

Na zdjęciu powyżej jestem uśmiechnięta i szczęśliwa, że przygotowania do pierwszego startu, które trwały w wersji intensywniejszej przez cały rok, a w wersji całościowej trzy lata, przełożą się na efekty i ukończę zawody.

Miotały mną różne uczucia i emocje. Jak zwykle zresztą. To podobno też normalne, tak powiedział Przemek. I chyba miał rację, bo dosłownie co 10 sekund zmieniał mi się nastrój.

Do tego przyszła zmiana pogody, tak gwałtowna, że aż chciało się płakać niczym niebo, z którego spadały krople deszczu. A my, skąpo ubrani, na prawie godzinę przed startem marzliśmy schowani przed zimnym wiatrem pod wiatą. I jeszcze komunikat organizatorów, że niedopuszczalne są pianki. Tego dla mnie było za wiele, 10 sekund minęło więc i nastrój się zmienił. Postanowiłam nie brać udziału w debiutanckich zawodach, przecież się tam utopię. Jak wyobraziłam sobie jeszcze widok bojek, które należało opłynąć, a które to bojki siedziały grzecznie na środku jeziora, to wszystko się we mnie załamało.

Pan fotograf idealnie ujął nasze emocje. Przemek gotowy do boju, rozgrzewa mięśnie, a ja… przerażenie w oczach i zimno wszędzie.

Oszczędzę już opis wszelkich emocji, które mną targały, pominę argumenty Przemka, że przecież zawsze mogę zrezygnować, ale chociaż spróbować powinnam. Zdjęcie poniżej oddaje powagę sytuacji.

To nie było skupienie przed startem, to była panika w oczach. Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.

I spróbowałam. Wejście do wody, która okazała się cieplejsza niż powietrze, nieco mnie uspokoiło. Płytko było więc szłam jak długo się dało, ale w końcu położyłam się na wodzie i swoim tempem zaczęłam pokonywać metr za metrem. Pierwsza bojka opłynięta, kątem oka widziałam kajaczki z ratownikami, którzy czujnym okiem dbali o moje bezpieczeństwo i zachęcali do dalszej walki. Druga bojka opłynięta, te same kajaczki i już kilkanaście metrów do wyjścia z wody. Noga dotknęła dna, można wybiegać z wody. Udało mi się przeżyć pływanie, nie szkodzi, że wyszłam z wody ostatnia. Z uśmiechem na dziobie, co ja piszę… z ogromnym bananem na twarzy, wychodziłam na brzeg w takiej euforii, jakbym wygrała całe zawody. Bo wiedziałam, że dla siebie w tym właśnie momencie byłam zwycięzcą.

Wyjście z wody. Jestem ostatnia, ale żyję. Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.

Truchcikiem do strefy zmian. Brawa od kibiców, wszak ostatniego zawodnika też należy oklaskiwać, nawet bardziej niż wszystkich poprzednich ;). Ręczniczek, skarpetki, buty, kask, rower z wieszaka i w długą. Rower… wiedziałam, że niesiona endorfinami z racji ukończonego pływania, dam z siebie wszystko na rowerowej trasie. Niestety deszcz się wzmógł, ale mi to specjalnie nie przeszkadzało. Cisnęłam dość mocno mając jednak na uwadze swoje bezpieczeństwo, śliska droga i wąskie opony nie chodzą w parze.

Szybcy i mokrzy. Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.
Przemek już przed zejściem z roweru. Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.

Nowy zegarek, który miał mi zmierzyć wszystkie etapy łącznie ze strefami zmian, zawiódł na całej linii. Właściwie nie zegarek, ale ja sama. Z uporem maniaka naciskałam nie ten przycisk, który powinnam, zamiast zmian dyscyplin cały czas naliczało mi czas do pływania. A licznik na rower zostawiłam w hotelu. Nie wiedziałam za bardzo jak szybko jadę, mogłam tylko stwierdzić, że jest dobrze, bo mijam na trasie innych zawodników. Dojazd do belki, zeskok z roweru (raczej ślamazarne zejście, ale tak lepiej brzmi) i do strefy zmian wymienić buty na biegowe. Rower na wieszak, kask, zmiana butów, czapeczka i lecimy.

Oklaski od kibiców i pochwała od sędziego, który skomentował: ale pani machnęła szybko ten rower. Ucieszyło mnie, że ktoś docenił moje starania i umiejętności kolarskie.

Jako, że dzień wcześniej przeszliśmy z Przemkiem trasę biegową, wiedziałam co będzie mnie na niej czekało. Wiedziałam gdzie mogę pobiec szybciej, gdzie będzie lekko pod górkę, a gdzie powinny być komary. Zegarek nadal był mądrzejszy ode mnie więc znów nie wiedziałam w jakim tempie biegnę, ale było już mi wszystko jedno. Miałam nadzieję, że nie zdejmą mnie z trasy, że uda mi się ukończyć zawody, jeśli nie o czasie, to chociaż w ogóle.

Kibice na trasie przy zbiegu ze stadionu – bezcenni. Bardzo wielkie podziękowania, bo od razu przyspieszyłam. Jeszcze kilometr i będzie upragniona meta. Noga po dwóch kilometrach zaczęła boleć, ale chciałam to ukończyć bez marszu. Niech się dzieje wola nieba.

Niecały kilometr do mety. Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.

Lecę już do mety, już zakręt w lewo… widzę balony i koniec wyścigu. Widzę Przemka za linią mety, który macha do mnie z wielkim uśmiechem i krzyczy, że MAMY TO!!!!!

MAMY TO!!!

I ja przekraczając linię mety, krzyczę jakbym była Janem Frodeno i łamała w 8 godzin Ironmana.

Jestem na mecie, ukończyłam pierwsze zawody triathlonowe w czasie 55:28.

Zmieściłam się w czasie i jestem triathlonistką 😀

Finisz Przemka 🙂 Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.
Finisz Aga 🙂 Zdjęcie wykonał Pan Fotograf.

Przemek, wielkie dzięki za wsparcie podczas tych ciężkich dla mnie chwil, za argumenty, które przekonały mnie do podjęcia próby, za wiarę, że mi się uda i za bluzę przed startem, bez której na pewno bym zamarzła :D.

Klamka zapadła

Mój pierwszy triathlon – dystans supersprint – Blachownia 2019r.

O starcie w triathlonie na dystansie supersprinterskim klamka zapadła rok temu.

Przecież skoro tyle czasu już się ruszam, to chyba dam radę?

To tylko 400m pływania, 10km jazdy rowerem i 2,5km biegu.

No każdy by dał… już słyszę te komentarze.

A tu okazuje się, że owszem… każdy da radę, to nie są jakieś wielkie dystanse, ale trzeba to jeszcze zrobić w 60 minut (wliczając przebieranki).

I zaczęła się kalkulacja. Rower mam niezły – przejadę w 20 minut, bieganie kiepsko, ale dam radę w mniej więcej 16 – 17 minut, pływanie – wszyscy święci… nie dam rady przepłynąć ciągiem 16-tu basenów a gdzie dopiero woda otwarta.

I dawaj… na basen do trenera, niech mnie nauczy pływać kraulem i to w sposób, który umożliwi mi pokonanie dystansu w minut powiedzmy 16-cie.

Jak się człowiek uprze, to może osiągnąć wiele. Po wielu przepływanych wieczorach na basenie, pod okiem trenera i później już bez, odległość 400m została przeze mnie pokonana. Gorzej było z czasem, ale zaczął się kręcić w okolicach 4:15/100m

Teoretycznie powinnam zmieścić się w dozwolonym czasie, jeśli bieg zrobię w okolicach 7min/km.

Wiem, wiem… wszystko w żółwim tempie. Jednak zawsze do przodu a nie na kanapie.

Zatem… jedziemy do Blachowni. Start 07.07.2019r.

Zajawka na triathlon

Czyja to wina, że rower dla mnie to za mało, a znienawidzone w szkole biegi zaczynają sprawiać przyjemność, że o pływaniu kraulem nie wspomnę?

Wszystko zaczęło się od opowiadania Przemka o spotkanych triathlonistach na plaży…

Nie wiem do dziś co takiego się we mnie stało, że chciałam mimo wszelkich przeciwności, wziąć udział w morderczym dla mnie, rzecz jasna, wyzwaniu… Ukończę zawody triathlonowe na dystansie supersprinterskim.