czyli jadę rowerem w las i jestem głodna
Czasem lubię spuścić sobie łomot na treningu (chociaż coraz rzadziej), czasem też lubię niespiesznie jechać rowerem w las i oglądać okolice zupełnie nie zwracając uwagi na cyferki pojawiające się na urządzeniu typu licznik rowerowy.
Tak też było i tym razem, od rana nosiło mnie, żeby zabrać do plecaka drugie śniadanie i skonsumować je w pięknych okolicznościach przyrody.
Już chyba kiedyś pisałam właśnie o tym, że jest to dla mnie świetny sposób na reset głowy, aktywną regenerację i ogólnie nabranie ogromnej ilości dobrego nastroju i nieco zapasu energii.
Skoro pomysł się urodził, to nie pozostawało mi nic innego jak tylko wprowadzić go w życie.
Na szczęście na drugie śniadanie moja firma kateringowa przyszykowała mi placek jogurtowy więc zabierając wyłącznie jego, jak i łyżeczkę, mogłam ze spokojem spożyć to w jakimś pięknym miejscu.
Trzeba było tylko wybrać owo czarodziejskie miejsce.
Wymyśliłam sobie Wąwóz Leszcz 🙂
Nie dość, że miejsce dla mnie urokliwe, to jeszcze są tam drewniane stoły i siedziska więc będę miała idealne miejsce na konsumpcję.
Nawet wizja dojazdu do niego, wszak trzeba pokonać podjazd na Zamek Bierzgłowski a później bezpiecznie zjechać tym wąwozem, który to zjazd do najłatwiejszych nie należy, nie mogła mnie powstrzymać od realizacji pomysłu.
Spakowana ruszyłam w trasę, a do samego Zamku Bierzgłowskiego dojechałam przez bardzo ładne leśne miejsca, które uwieczniłam na zdjęciach poniżej.
Miłego oglądania, trasę można zobaczyć pod tym linkiem, jeśli ktoś chciałby na własne oczy i własnej skórze doświadczyć tego uczucia wolności 🙂
https://www.strava.com/activities/4028709356/embed/4fcbb7ae7f647fda540742b66caed9e293e29bc3