Był zachód, jest i wschód słońca

czyli kto rano wstaje temu Pan Bóg daje

Pierwsze kroki z bloku i już taki widok.

Widząc takie cuda na niebie zaraz po wyjściu z bloku, musiało się skończyć podążaniem ku pięknu.

Marsz na wschód słońca uważam za otwarty.

Iść, ciągle iść w stronę słońca… Piosenka 2+1 cały czas na czasie.
Z każdym krokiem co raz to nowe kolory na niebie.
Aż się człowiek zastanawia co mu przyniesie taki kolorowy początek dnia?
I przypadkiem uwieczniłam remontowany odcinek przy Heliosie.
Jakość zdjęcia nienajlepsza, za to emocje fotografa bezcenne.
I słońce nad Muzeum Etnograficznym.
Kika kroków dalej i już inne barwy.
Kawałek toruńskiej architektury też oświetlony.
Kościół Św. Szczepana a w tle słoneczna poświata.
Baszta Koci Łeb, też ładnie się prezentuje.
Centrum Kulturalno-Kongresowe Jordanki. A taki tu był fajny basen…
Podsumowanie co i gdzie.

Spacer o wschodzie słońca dobiegł końca. Za dużo nie było co pisać, zdjęcia pokazują jak może być pięknie o świcie.

Polecam takie wyprawy z aparatem fotograficznym, może być nawet komórka, byle pamiętać jakie emocje towarzyszyły nam podczas robienia zdjęcia.

Moje nie są dobrej jakości, ale jak w przyszłości będę przeglądać ten blog (chyba, że mi Borucik hosting wypowie), to będę pamiętać ten spacer. Będę pamiętać jak wiele dobrych myśli przyszło mi wtedy do głowy.

Miłego dnia!!!

Najdłuższy bieg w życiu

czyli człapię dychę i kilometr więcej

YEAH!!!

Czy tutaj potrzebny jest jakiś wstęp, komentarz czy cokolwiek innego?

Nastawiłam głowę na 11 km bieg, chciałam zrobić znów coś niemożliwego dla mnie samej. Nastawiłam i zrobiłam. Nieważne w jakim czasie, nieważne było nic, byle osiągnąć zamierzony cel.

Dystans 11km po raz pierwszy w życiu i mam nadzieję nie ostatni, został pokonany!!!

Do tego udało się jeszcze pobić własny rekord czasowy na 10km, co zupełnie nie było moim zamiarem, ale skoro się tak stało, to niech już będzie 😀

A oto mapka i kilka zdjęć. Znaczy jedno zdjęcie jak się okazało. Chyba muszę się poprawić i robić więcej materiałów wizualnych.

Tak, tak, potrafię biegać nawet poniżej 7min/km 😛
Człowiek zmęczony, z soczewkami w oczach, zezem a jednocześnie z radującym się sercem i wielką satysfakcją.

Wędrówka z Zeziem i obiad w lesie

czyli jemy i idziemy

Pisanie bloga jednym ciągiem ma swoje dobre i złe strony. Dobra to taka, że jak już mnie najdzie na pisanie, to mogę tak pisać i pisać i czasem nie zauważyć, że zaczynam robić to bez składu i ładu. Natomiast złe strony są takie, że jednak każdy wpis należałoby jakoś zacząć zanim przejdzie się do sedna sprawy. A ile w głowie może być pomysłów na zaczęcie? No ile?

Właśnie, tym razem nie wiedziałam jak zacząć i napisałam, że nie wiem jak zacząć ;P

I tu skład się posypał a ładu już dawno zabrakło. To może jednak polećmy już z materiałem 😀

Wyprawa z Zezolem do lasów w okolicy Barbarki to jedno z moich ulubionych zajęć. A gdy do tego dołożę jeszcze jedzenie, które można spożyć na natury łonie… słuchając odgłosów lasu, to już zupełnie należy do przeżyć z górnej półki.

Zabrałam ze sobą na wycieczkę znanego już Wam psa Zezola i pudełko z zawartością kaloryczną – słowem z żarciem.

Znalazłam fajną ścieżkę, gdzie na pewno człowieki nie chadzają zbyt często, a zwierzęta za to zapuszczają się dość intensywnie, co mi uświadomił Zezio znikając raz za razem w młodniku.

Nie przeszkodziło mi to absolutnie w spoczęciu w pewnym dole, który nadawał się właśnie do celów odpoczynkowo-konsumpcyjnch.

Taka trasa spaceru i miniaturka zdjęcia z podpisem: TU JEDLIŚMY

Wyciągnęłam jedzenie i spożywałam obiad (na zimno niestety, ale i tak było dobre) w towarzystwie psiego pyska i drących się bardzo ptaków.

Lubię bardzo takie niekonwencjonalne rozwiązania. Czytając po raz kolejny te słowa powyżej stwierdzam, że nie oddają one nawet w małym stopniu emocji i przyjemności jakie miałam będąc w owym czasie w tamtym miejscu. Ale napisałam o tym parę słów, może komuś też przyjdzie do głowy podobny pomysł i zabierze swojego przyjaciela wraz z pudełkiem jedzenia na obiad w lesie.

Wybieram się na zachóD…

SŁOŃCA

Chyba nie ma osoby wśród nas, której nie zachwyciłby chociaż raz w życiu zachód słońca. I ja do nich też nie należę, a wręcz przeciwnie… uwielbiam zachody słońca. Bez względu na miejsce w jakim jestem, bez względu na porę roku, każdy zachód słońca jest dla mnie wyjątkowy.

Kiedyś myślałam, że zachody słońca są jeszcze piękniejsze, gdy się je podziwia z kimś, z kimś bliskim. Teraz myślę, że samotne oglądanie tychże jest równie ekscytujące i uspokajające jednocześnie, jak i wspólne patrzenie.

Dlatego nie zastanawiałam się zbyt długo nad decyzją, żeby taki zachód słońca obejrzeć z miejsca, o którym myślałam, że będzie nadawało się do tego wyśmienicie. Nie pomyliłam się.

Listopadowe słońce idące spać (takie infantylne nieco, ale prawdziwe), to widok rzadki, za to jaki! A, że słońce w listopadzie zachodzi dość wcześnie i szybko, to trzeba było równie szybko przebierać kołami, żeby na niego zdążyć.

A oto dzień 20.11.2020r i złapany przeze mnie zachód słońca w miejscówce znanej jako nowa ścieżka rowerowa (Motoarena-Barbarka).

P.S.

Tak sobie patrzę na te moje zdjęcia i widzę, że jakoś mało mi tego zostało. Widocznie moje serce zrobiło więcej zdjęć i zachowało wspomnienie tej wyprawy na tyle dobrze, że postanowiłam ją opisać.

Wybaczcie znikomą ilość materiałów wizualnych.

Rzeczywistość przerasta to zdjęcie o jakieś milion razy.
Filmik 360 stopni, wstawiony na próbę prosto na blog, bez udziału you tube.

Czy to jeszcze mój blog?

czyli znów mnie tutaj nie było

Teraz to tylko zajawka będzie tego, co mam zamiar opisać.

W tym celu przeglądam sobie aktywności na stravie, bo tylko tam (no i może na garminowej aplikacji) znajdę wydarzenia warte opisania na blogu.

Mimo mojej dłuższej znów nieobecności, działo się jednak sporo.

Zaczniemy od:

Jazda na zachód słońca (20.11.2020)

Najdłuższy bieg w życiu – 11 km (21.11.2020)

Wędrówka z Zeziem i obiad w lesie (24.11.2020)

Wędrówka na wschód słońca (5.12.2020)

Pierwszy Łazowski Bieg Mikołajów… (06.12.2021)

ZTPL.CC Prawie.PRO Deca Ride – odpadłam od grupy po 30 minutach, ale dojechałam do końca —> i inne jazdy z grupą, mają 2,5W.kg, co dla mnie jest za dużo, ale czasem warto

31.12.2020 Sylwestrowy lajcik MTB w lasku na Bema

Prawie Noworoczna Dycha – to ma być rok na dychę – RUN 02.01.2021

Morsowanie pierwsze (06.01.2021 )

I wtedy wchodzę ja, cała w błocie – Bieg pętelką leśną w Łazach (10.01.2021)

MTB na śniegu – na szczęście było -20 (17.01,2021)

Tour de Zwift

Pętla łazowska – 5km (24.02.2021)

Bieg w krainie lodu – 10 km (06.02.2021)

Sanki na łazowskich górkach (11.02.2021)

Na szczęście do już luty więc został mi do sprawdzenia marzec, ale nie mam pewności czy tam jest coś wartego opisania…

Właściwie, to zawsze jest coś warte opisania, zależy jak się na to spojrzy i jak się do tego podejdzie.

Spróbuję zatem nadrobić spore zaległości, ale cieszę się, że w ogóle wygrzebałam te moje wszystkie aktywności.