Archiwum kategorii: Ogólne

Podsumowanie roku 2019

czyli o tym, że miniony rok zasłużył sobie na to, aby o nim pisać.

Zrobię to w 4 słowach: to był dobry rok 😀

OK, a teraz nieco poważniej i nieco dokładniej.

Zacznę przede wszystkim od tego, że udało mi się zrealizować kilka pomysłów, które kiełkowały w głowie przez kilka lat.

Pierwszym było powstanie tego bloga. Pamiętam jak podzieliłam się tym pomysłem z Przemkiem, gdy jechaliśmy przez Włocławek na zawody Tri do Blachowni. Nie sądziłam, że uda mi się to zrealizować, ale dzięki pomocy Przema właśnie, który ów pomysł pochwalił i zorganizował całe zaplecze od strony informatycznej, sprawa trafiła w internety.

Ten czerwony kapturek to ja. Fot. Miłosz Zieliński

Drugi pomysł to regularne, w miarę możliwości, bieganie na park runach. To wypaliło całkiem fajnie i udało mi się to również dobrze łączyć z nauką angielskiego. Pracowity sobotni poranek: 6:50 nauka języka i na 9:00 bieganie po lesie. Dwukrotnie udało mi się pojechać na park run rowerem, co można było porównać do triathlonowej zakładki (7km rower + 5km bieg + 7km rower).
Również Zezio zadebiutował na park runie, wyszło nam to bieganie w duecie całkiem sprawnie i będziemy to kontynuować, chociaż nie co tydzień. Czasem będę chciała pobiec nieco mocniej, a Zezio ma swoje prawa i bieganie po lesie powoduje częste przystanki 🙂
Zatem w park runach brałam udział 12 razy a mój najlepszy rezultat jak do tej pory to: 00:33:06.

Trzeci pomysł to pokonanie biegiem, a w moim wykonaniu truchtem, dystansu 10 km i zachowanie życia po tym wyczynie. Po raz pierwszy udało mi się tego dokonać oczywiście na asfalcie w Łazach i było to dokładnie 17 listopada 2018r. Wtedy pobiegłam do wiatraków i nazad.
https://www.strava.com/activities/1969376307
Kolejna dycha to dopiero rok 2019 i bieg z Zeziem po lasach Barbarki, jeszcze jedna dyszka w barbarkowym lesie wraz z Kamilą i Zeziem i samotna ostatnia dycha na 47 urodziny, gdzie udało mi się uzyskać najlepszy czas, a trasa wcale nie była wyłącznie po asfalcie. To dało mi motywację i wiarę we własne możliwości i zrodziło pomysł na przyszły rok. Ale o pomysłach i planach na obecny już 2020 rok napiszę w kolejnym wpisie.

Urodzinowa ZaDyszka.

Pomysł nr 4 to poprawa pływania kraulem.
W marcu 2019r, zaczęłam przygotowania do zawodów triathlonowych w Blachowni a zatem czas był już najwyższy na przepłynięcie w miarę przyzwoitym czasie dystansu 400m. Kilka lekcji pod okiem instruktora i zaczęłam sama już później trenować pływanie. O ile pływanie w wodach otwartych w łazowskim stawie dał mi nieco pewności siebie w tym środowisku, o tyle moja technika i pływanie na basenie nie były mocną stroną. Czas był poprawić to pływanie kraulem i regularne wizyty na basenie.
Udało mi się to osiągnąć, poprawiłam znacząco technikę i wytrzymałość, co przełożyło się na osiągane wyniki na 100m. Teraz mam już dwójkę z przodu i potrafię przepłynąć kraulem bez odpoczynku dystans 400m a nawet większy. Jest to niewątpliwie mój ogromny sukces, jednakże chcę to ciągnąć dalej i konsekwentnie zwiększać swoje umiejętności w tym zakresie.

Bieganie było, pływanie było, teraz czas na rower. Tutaj chciałam dać radę pojeździć z chłopakami na Szosowej Środzie. Niestety poległam jeszcze w tym roku i nie dałam rady dotrzymać im koła. Nie poddałam się jednak i cały rok dzielnie pracowałam nad siłą i kadencji, a co za tym idzie, nad wytrzymałością.
Z pomocą na krótkie dni przyszedł oczywiście Zwift, którego wykorzystuję właśnie do mocniejszych jazd a na lajtowe kręcenie regeneracyjne wykorzystuję całoroczny dojazd do pracy rowerem.
W dwie strony wychodzi niecałe 10km więc nie dość, że jestem w domu szybciej z uwagi na brak konieczności stanie w korku, to jeszcze nogi sobie rozruszam na spokojnie i przewietrzę płuca (chociaż w okresie zimowym konieczna jest jazda w masce antysmogowej, bo aż zatyka w klatce). A gdy mam ochotę zrobić jednak mocniejszą jazdę podczas tego odcinka, to okazji nie brakuje, bo i podjazdy ze dwa się znajdą i płaski, szybki odcinek również.

Z pomysłów zaplanowanych to pozostało jeszcze stworzenie logo dla agzie.pl i być może w najbliższej przyszłości pokazanie tego światu nie tylko wirtualnemu, ale również jako napis na dropsach 😉
Oczywiście mam na myśli odzież czy inne gadżety.
Do tej pory udało mi się za pomocą Anusi stworzyć logo, Ania https://boruta-architekci.pl/ w świetny sposób dopracowała szczegóły i będzie można wprowadzać w życie plany graficzne.
To właśnie logo widnieje na górze tego wpisu.

Co jeszcze udało się zrealizować z zamierzonych celów?
1. Wzięcie udziału w pierwszych w życiu zawodach triathlonowych i ukończenie ich w limicie czasowym – bezcenne doświadczenia.
2. Udział w wielu zawodach biegowych, w szczególności ukończenie całego cyklu Four Colours w Inowrocławiu.
3. Kilkukrotne, samotne nawet wyjazdy na zawody biegowe do Łodzi, organizowane przez Dominika Runoholica, gdzie pomoc zwierzakom jest cenniejsza niż samo bieganie, przynajmniej dla mnie.
4. Większa pewność siebie oraz lepsza organizacja czasu, pozwalająca na zwiększenie godzin treningowych i znalezienie czasu zarówno na sport jak i wypoczynek.
5. Zadbałam o resztę swojego ciała, nie tylko o nogi i ręce, czyli zaczęłam brać udział w grupowych zajęciach zumby.
6. Przełamałam strach przez samotną jazdą po lesie o zmroku i wybrałam się rowerem na Barbarkę.
7.Upiekłam chleb żytni na zakwasie, który to zakwas sama wyhodowałam wg przepisu od Przemka i mam na swoim koncie już 4 wypieki.

Chleb żytni na zakwasie. Wypiek nr 4.


8. Obchodziłam swoje 47 urodziny, na które przygotowałam własnoręcznie robiony i dekorowany tort, który przedstawiam na poniższym zdjęciu.

A tak to widzi Strava w swoich statystykach. Nie było ziewania.

Życzę wszystkim i sobie też, aby w nowym roku każdy dzień przynosił wyłącznie dobre rzeczy, a jeśli już zdarzy się nam jakaś porażka, to abyśmy umieli wyciągnąć z niej dobre doświadczenia i z większa siłą uwierzyli we własne możliwości.

A plany na 2020 rok już za chwilę…

ZUMBA

czyli tego to ja się nie spodziewałam.

Zajęcia z zumby miały byc uzupełnieniem do treningów, tylko uzupełnieniem. A stały się czym? Regularnym treningiem, który wnosi nie tylko ćwiczenia całego ciała, ale przede wszystkim odmienny stan umysłu 😉

Nie chodziłam na takie zajęcia nigdy wcześniej. Za to wiele słyszałam o nich od Kamili, która była w coraz lepszej formie i co więcej, w coraz lepszym nastroju. Nawet nie musiała mnie długo namawiać, zabrała mnie ze sobą na zajęcia jako gościa, na próbę czy w ogóle mi się to spodoba,

A ja już na pierwszych zajęciach wpadłam w ten klimat po kokardy. Tego mi było potrzeba, idealnie się wstrzeliło w moje braki treningowe i towarzyskie. W grupie ćwiczy się świetnie, a jeśli do tego jest dobra muza, taniec i osoba prowadząca, którą ktoś kiedyś nazwał energetyczną kosmitką, to połączenie tego dało efekt zniewalający.

Kupiłam do tej zumby nawet buty, bo po kilku ciekawie wyglądających poślizgach na parkiecie, musiałam znaleźć coś bezpiecznego dla moich kolan. Kamila znów okazała się „wujkiem dobra rada” i poleciła Reeboki, do zakupów których nawet nie trzeba mnie namawiać. Wszak to jedna z moich ulubionych marek sportowych butów.

No i stałam się częścią zespołu tańczącego dzikie tańce zumbą zwane pod przewodnictwem Pauliny w klubie Gracja.

Jeszcze dodam, że po bodajże drugich zajęciach poszłam do pracy w takim stanie, jakbym ogródek sąsiada przekopała łyżeczką do herbaty. Do moich narzekań na ból łydek czy ud moi współpracownicy już się przyzwyczaili, ale do jęczenia, że mnie boli dosłownie wszystko i głupich pytań typu czy wiedzą, że gdzieś tam na dole pleców człowiek posiada jakieś mięśnie, nie nawykli. Patrzyli dość ciekawie z pytaniem w oczach co takiego tym razem wymyśliłam, że moje biedne starsze nieco ciało, zareagowało w ten sposób. Czyżbym na banji skoczyła a może przepłynęłam morze wpław?

Nacierając się maścią przeciwbólową wyjaśniłam im, że… byłam na ZUMBIE przecież. Zdumienie w ich oczach… bezcenne.

P.S.
Karnet na kolejny miesiąc ujęty w budżecie a ja sama ciekawa jestem jak te zajęcia wpłyną na poprawę mojej kondycji i biegi.

Marsz Niepodległości Gdynia 2019

Miało być mocno i było mocno. Było tak mocno, że przez 5 dni musiałam zrobić sobie wolne od jakichkolwiek treningów. Zrezygnowałam z roweru, zostawiając wyłącznie dojazdy do pracy, zrezygnowałam z basenu (tu trochę dobrze, bo pogoda nie rozpieszczała a ja przecież dojeżdżam tam rowerem), zrezygnowałam z biegania. A wszystko dlatego, że zachciało mi się wystartować z przodu i sprawdzić na jakim, tak naprawdę, jestem poziomie w tym nordic walkingu.

Stoję w 3-cim rzędzie.

Tradycyjnie od 3 lat pojechałam do Gdyni uczcić Święto Niepodległości. I chociaż w pierwotnych planach na początku roku miał to być mój debiut w biegu na 10km, to po kilku kontuzjach w sezonie, jak i zwyczajnie braku przygotowania, postanowiłam jednak pójść z kijkami.

Gotowa do startu.

A, że mi się wydawało, że moja forma znacząco różni się od tej zeszłorocznej, to sprawdzenie się w gronie najlepszych, wydawało mi się pomysłem na medal.

Rzut oka dookoła.

Jak wymyśliłam, tak i wykonałam zadanie. Ustawiłam się na początku startującego tłumu i ruszyłam mocno do przodu, licząc na to, że część osób po mocnym początku nie wytrzyma narzuconego sobie tempa. Tak to przynajmniej wygląda w biegach więc i w tej konkurencji mogło wyglądać podobnie.

Z niezawodnym supportem w postaci Przemka.

Było całkiem szybko, nie ma co opisywać krok za krokiem i stukot kijka za stukotem kijka. Starałam się iść jak najszybciej, co fajnie sfilmował mój super kibic i wsparcie, Przemek.

Było mocno od początku.

Kiedy już wpadałam na metę, zmęczona jak diabli, to wydawało mi się, że moje miejsce jest dość wysokie. Niewiele osób mnie wyprzedziło więc liczyłam na dobrą pozycję, Sprawdzając czas na zegarku i wyniki ostatnich zawodów, wyszło nam, że osiągnięty przeze mnie wynik mieści się w pierwszej trójce kategorii wiekowej.

Końcówka.
Czułam, że jest szybko.

Po szybkiej konsultacji z Przemkiem postanowiliśmy poczekać na ogłoszenie wyników i dekorację. Głupio byłoby pójść do domu, gdyby jednak udało mi się zająć jakieś premiowane miejsce.

Czekaliśmy, czekaliśmy…ale niestety jeszcze nie tym razem.

Zajęłam 17 miejsce w swojej kategorii wiekowej idąc wolniej o około 3 minut od 3-go miejsca. Jest co poprawiać i szanse na pudło rosną z roku na rok.

Pozostaje tylko pytanie: kontynuować marsze już tak tradycyjnie czy próbować sił w biegu na 10km?

Decyzję podjęłam właśnie dzisiaj, podczas pisania bloga.

Będę nadal chodzić z kijami w ten Dzień Niepodległości a debiutancki start w zawodach na 10km trasie zostawiam na inną okazję. Już nawet wiem jaką, ale o tym napiszę w kolejnej odsłonie.

Pływanie na poważnie

czyli jak wywołać uśmiech na basenie

Skoro udało mi się ukończyć zawody triathlonowe w Blachowni, ukończyć w przewidzianym przez organizatorów czasie, to może za rok sprawdzić jaki to rozwój przez ten czas się dokonał.

Wiadomo, że najsłabszą moją konkurencją w tri jest pływanie. W sumie kraulem pływam dopiero od marca 2019r. a i to dość rozpaczliwie technicznie.

Pomimo tego, że w teorii jestem świetna, to praktyka odbiega znacząco od mojej wiedzy na temat pływania tym stylem.

Czas to wszystko zmienić, a zmienić można nie inaczej jak tylko poprzez regularne pływanie. Trzeba zwracać baczną uwagę na techniczne szczegóły, wszak to one odpowiadają za efektywne przesuwanie się do przodu.

Do tej pory mój czas to powyżej 4min/100m. A na zawodach wyszłam z wody ostatnia. To nie jest żaden wstyd, ale przynajmniej wiem nad czym powinnam popracować, jeśli poważnie myślę o kontynuowaniu startów na zawodach triathlonowych.

Skończyły się wakacje a wraz z nimi skończyło się pływanie w stawie, za to zaczęło się pływanie w basenie w SP nr 8. Bardzo lubię ten basen i mimo tego, że mam znacznie bliżej basen USC, to wolę podjechać na Rubinkowo.

Regularne treningi i zwracanie uwagi na techniczne szczegóły, pozwoliły mi na poprawę wyniku na 3:10min/100m. A w ostatnim tygodniu udało mi się przepłynąć jednym ciągiem 200m odcinek w tempie 3:30min.

To naprawdę cieszy, widać, że ciężka praca i cierpliwość przynoszą efekty. Mam zamiar poprawić swój wynik do przyszłego startu i przepływać 100m odcinki w tempie 2:45min. W kolejnych postach będę informować o wynikach treningów. Może kogoś zainspiruję…

A tak na marginesie, gdy czasem mi się nie chce ruszać z domu wieczorem, wszak na basen chodzę na 19:40, to odpalam sobie instagrama z postami RunEat a tam Łukasz wędrujący na trening pływacki z samego rana. Skoro on nie odpuszcza i poprawił swoje wyniki znacznie… to i ja nie odpuszczam i liczę również na poprawę mojego pływania. Dzięki Łukasz Remisiewicz, czy to przeczytasz, czy też nie. Może ktoś Ci kiedyś przekaże, że stałeś się motywatorem do treningów 😀

SPONTAN Z NIESPODZIANKĄ

czyli warto walczyć ze sobą do końca.

Ekologiczny medal dla uczestników biegu.

Szybki wstęp…

Jest wydarzenie na FB, Jubileuszowy Barbarkowy Bieg Przełajowy z okazji 15 lecia powstania szkoły leśnej na rzeczonej Barbarce. Ogólnie miejsca nie trzeba przybliżać mieszkańcom Torunia i okolic, a osoby, które nie znają naszej dumy, zachęcam do odwiedzenia miejsca zarówno wirtualnie jak i realnie.

Miałam zamiar wziąć udział w tym biegu, dystanse były dla mnie przyjazne 4km lub 8km biegiem albo 4km marsz z kijkami. Zwłaszcza ten pierwszy przypadł mi go gustu.

Jednak jak to bywa w życiu, które naprawdę lubi zaskakiwać, musiałam zweryfikować nieco zamiary. Wyjazd na wieś na weekend jest równie atrakcyjny jak bieg, jeśli nie bardziej.

Pojechałam zatem do zwierzyńca i pogodziłam się z myślą, że w biegu tym razem udziału nie wezmę. Nie było to dla mnie aż tak bolesne, bo dzień wcześniej czyli w sobotę, udało mi się zrobić fajny bieg na 5km, pojeździć na rowerze 15km w pięknych okolicznościach przyrody… i niepowtarzalnych, że zacytuję klasyka oraz pospacerować po lesie z grzybami w roli głównej.

Z formą coraz lepiej, głowa jeszcze szwankuje, ale idzie ku lepszemu i aktywności nie brakuje. Decyzja podjęta: nie jadę.

Ale… info o biegu sprzedałam wcześniej Kasi i Kamili. I właśnie w sobotę wieczorem Kasia pyta czy będę jutro na Barbarce. Odpisałam zgodnie z ustaleniem z samą sobą, że nie. Tyle, że zaczęła mi w głowie kiełkować myśl, że skoro umiałam sobie zorganizować czas na wyjazd do Zgierza, to do Torunia nie dam rady? A jednak bieg przełajowy to fajna sprawa, szkoda rezygnować tak naprawdę z powodu własnego niechcemisia.

I tutaj się sprawdza zasada, że jak się nie chce, to się szuka wymówek a jak się chce, to się znajduje rozwiązania. Zmiana decyzji na tak i szybka wiadomość do Kasi i do Kamili, że jednak w niedziele stawiam się na starcie biegu,ale po zakończeniu szybko wracam na wieś.

Byłyśmy umówione na Barbarce o 10:30. Stawiłyśmy się przed czasem i dawaj na zapisy. Kamila już zapisana, leci 8km trasę, Kasia to samo, a ja… cóż… ja tylko na 4km, bo muszę szybko wracać do domu 😉 Taki żarcik, rzecz jasna, bo bym nie dała rady przebiec tego dystansu w rozsądnym czasie.

Spotkałyśmy jeszcze Kasię Z, która dzielnie będzie kroczyć z kijkami i Monikę P, która z kolei wesprze moje 4km wysiłki. Fajnie, bo nie lubię biegać sama, tym bardziej, że z reguły bywam na końcu stawki.

Cała ekipa w komplecie. Fot. Marek Zakrzewski.

Po biegach dzieci, które naprawdę mocno się cieszyły z każdego przebiegniętego metra, nastąpił start zawodników nieco starszych i mocno starszych, w tym mnie.

Początek biegu rzecz jasna strasznie dla mnie ciężki, jakoś się nie przyłożyłam do rozgrzewki i pierwszy kilometr nie dość, że lekko pod górkę i po piachu, to jeszcze wolno jak diabli. Albo mi się tak wydawało, bo statystyki aż takie surowe dla mnie nie były.

Miałam do pokonania 2 pętle po 2 km, a pętla składała się z drogi tam i z powrotem, czyli że skoro było pod górkę, to drugi kilometr (no i czwarty) będzie lekko w dół.

Strategii żadnej nie miałam, chciałam się dobrze bawić tym biegiem, nie wlec się, chociaż i tak byłam prawie na końcu i ukończyć przełajowy bieg z podbudowanym morale. Jakoś dziwnie lekko zaczęło mi się biec na 3 km, co mnie zdziwiło, bo własnie środek biegu na dystansie 5km jest dla mnie najgorszy. Zaczęłam przyspieszać i tak sobie walczyłam sama ze sobą nie patrząc na to co się dzieje za mną ani przede mną. Do mety zostało 500m i naprawdę wtedy już docisnęłam tempo. Poniżej 6min/km to ja właśnie takie niedługie kawałki mogę pobiec, ale to właśnie wystarczyło mi, żeby wyprzedzić jednego biegacza, który mi nawet pogratulował oraz…

UWAGA!!!

zająć 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej!!!

Takie cuda, Panie…i Panowie ;).

W życiu bym się nie spodziewała takiego obrotu sprawy. Dowiedziałam się o tym od koleżanki, która została nieco dłużej ode mnie na Barbarce. Przecież ja zeżarłam kiełbasę na zimno, którą każdy uczestnik biegu otrzymał na upieczenie jej na ognisku i pomknęłam na wieś do czekających na mnie psiaków.

A całokształtu dopełnia oczywiście Kamila, która wyrwała do przodu jak rącza łania, słuchawki z czadową playlistą i tylko mi migała na trasie, ale to tak szybko, że tylko raz zdążyłam przybić z Nią piątkę. A szybkość popłaca, bo Kamila zdobyła drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej, według mnie w pełni zasłużone, bo to naprawdę był bardzo szybki bieg w Jej wykonaniu. Tego Jej zazdroszczę, ale może kiedyś dorównam ;).

Teraz tak sobie myślę, że należy zawsze walczyć ze sobą do samego końca, bo nie zna się planów organizatorów ani statystyk rocznikowych uczestników biegu i można być mile zaskoczonym po jego ukończeniu.

Ja jestem bardzo zaskoczona, bo słabo biegam przecież, ale wkładam w to wiele pracy i wysiłku a i serca również. To kiedyś musiało przynieść efekty, bo jak widać, w mojej kategorii wiekowej coraz mniej kobiet biega albo bierze udział w zawodach. Zatem moje szanse rosną na zajęcie lepszego miejsca podczas wyścigów, chociaż bardziej będę się cieszyć, jeśli to lepsze miejsce zagwarantują mi moje osiągnięcia z treningów niż absencja zawodniczek w kategorii przed 50-tką.

Tym optymistycznym akcentem kończę swoje wspomnienia ze spontanicznego wyjazdu do Torunia.

Za tydzień wyjazd do Łodzi na Pizza Run. Będzie relacja, można śmiało czekać 😀

Pamiętnik z wakacji cz. 2

Jeśli szukacie części pierwszej, to nie szukajcie. Nie ma jej pod tym tytułem. Jako część pierwszą należy potraktować moje wczorajsze rozważania na temat pomysłu na kondycyjny obóz i jego realizację.

Wczoraj udało mi się wyskoczyć „na rower”, polowanie na pogodowe okienko odniosło sukces. Deszcz przestał padać na jakieś dwie godziny, z czego jedną wykorzystałam właśnie na kręcenie.

Wybór roweru padł na moją pierwszą, stareńką kolarzówkę zwaną pszczółką z racji tego, że jest w kolorze żółtym (no nietrudno się domyślić) a w dodatku posiada owijkę w czarne paski. Przypomina pszczółkę i już.

Świeżo rozpakowana Pszczółka… zdjęcie zrobione 10 minut po wizycie kuriera.

Pszczóła wylądowała w wyjątkowej stajni po tym, jak kupiłam nieco nowszy rower, chociaż też z sekend-hendu. Zmieniłam w niej to i owo, ma klamkomanetki chociaż wcześniej miała wajchy na ramie. Wiem, wiem… trzeba było zostawić oryginalne, ale wierzcie mi, że zmiana biegu na ramie dla osoby zaczynającej przygodę z kolarstwem szosowym nie jest ani łatwa, ani przyjemna, ani tym bardziej bezpieczna. Myślałam zresztą, że będę na niej jeździć znacznie dłużej. Gdy przejdzie na emeryturę, wstawię jej te oryginalne części. Obiecuję.

Pszczółka po upgradzie.

Jakże bardzo się myliłam. Kolarstwo szosowe wciągnęło mnie na tyle mocno, że dniami i nocami zastanawiałam się skąd wziąć nowy rower, nową kolarzówkę. Tym bardziej, że jeszcze zanim kupiłam pszczółkę, to dokonałam zakupu roweru MTB z Decathlonu, marki B’twin. I żeby nikt sobie nie myślał, że albo to reklama marki, albo jakiś hejt czy wyśmiewanie rzeczy z tej sieci. Nic bardziej mylnego. Uwielbiam rzeczy z Decathlonu, a rowery marki B’twin darzę tak wielkim sentymentem, że gdybym miała miejsce w domu na kolejny rower, to bodajże brałabym właśnie jakiegoś B’twina.

Kawałek ramy mojego B’twina i… Aga +30kg. Zdjęcie zrobione podczas pierwszej wycieczki na Barbarkę.

Znów zbaczam z kursu…

Wracając na jeszcze nie dokładnie zamierzone, ale już bliższe tematowi, tory… kolarzówka nieco podrasowana, zaczynam jazdę po szosach.

Wracam już do wspomnień z dnia wczorajszego.

Jeszcze tylko słów kilka dlaczego w ogóle tak się rozpisałam na temat tego roweru a nie krótko i na temat, że rower, że stary, że pojechałam, że się ujechałam jak na bobiku.

Właśnie dlatego, że to mój pierwszy rower tego typu, że tak wyczekiwany i przeze mnie w całości serwisowany (tak, tak, sama zmieniłam system zmiany biegów i zaniosłam fachowcom jedynie do regulacji) a wczoraj przyszła myśl, że czas na jego emeryturę – znaczy skończy na wieszaku w pokoju.

Dlaczego? Ponieważ mnie wykończył przez te 10 km. Zachowywał się prawie jak „ostre koło”. Nie toczy się za bardzo bez pedałowania. Fakt, że akurat teraz ja nie mam za wiele mocy w nogach, ale do tej pory nie było aż tak źle. Osiągnięcie szybkości 20km/h wymagało ode mnie nie lada wysiłku a mięśnie nóg paliły. Widocznie coś tam się kończy w podzespołach tego organizmu. Rower mam na myśli. Trzeba podjąć decyzję czy dawać jej jeszcze jedną szansę na jazdę po Czernikowskich szosach, czy wracać z nią do domu i znaleźć zasłużone miejsce na wieszaku wśród innych rowerów?

Szybka konsultacja z Tomkiem i decyzja. Dam jej szansę. Sprawdzę czy będzie tak źle jak będę w lepszej formie kolarskiej. Jeśli nadal będzie to spory wysiłek, to zakupię nowe, tanie koła i zmienię dając tym samym jeszcze jedno życie mojej pierwszej kolarzówce. Jeśli będzie lepiej, znaczy, że baletnica do dupy.

Tym mocnym akcentem kończę rozważania na temat popołudnia dnia wczorajszego. W dniu dzisiejszym pogoda nie pozwoliła na zbyt wiele, ale jak mi się język rozwinie to i o padającym deszczu mogę zapisać ze dwie strony.

Gdybym tak w szkolnych latach potrafiła… 😉

Wymyśliłam sobie obóz kondycyjny

Jak w tytule. Człowiek się napatrzy na najlepszych jak to wyjeżdżają na obozy do Szklarskiej Poręby czy inne hiszpańskie Bieszczady i zaczyna zazdrościć. A jak zaczyna zazdrościć, to zaczyna również kombinować, że przecież też bym mogła, że wystarczy tylko chcieć.

I faktycznie. Wystarczyło tylko chcieć. Łącząc pożyteczne z przyjemnym, a zatem opiekę nad zwierzyńcem w zaprzyjaźnionym miejscu, po cichu dodam, że jest to moje miejsce na Ziemi, a urlopem spędzonym bardzo aktywnie, znalazłam się tu i teraz na własnym obozie kondycyjnym wyłącznie dla mnie 😀

W dniu dzisiejszym na poranny rozruch 2 km spacer po lesie w towarzystwie moich najlepszych przyjaciół: Zezola i Retta. Frocia z racji wieku, spacerowała wokół jarzębiny, ale i tak wróciła zadowolona.

Obowiązków opiekuńczych ciąg dalszy czyli śniadania dla psiaków i kociaków a także przygotowanie posiłku dla siebie. Elite Diet zawieszone na czas wyjazdu więc jestem zdana wyłącznie na własne umiejętności kulinarne.

Jaglaneczka na mleku z gruszką zebraną w sadzie i dżemem malinowym, który podprowadziłam ze spiżarni. Mam nadzieję, że nikt się o ten dżem nie obrazi, a pyszny jest, że hoho.

Wszystko zrobione, kawa wysiorbana, jaglanka się studzi, można szykować się na pierwszy obozowy trening biegowy.

Ja widać powyżej, trening można zaliczyć do udanych. Zdobyte dwie korony, którymi pocieszę się niezbyt długo, bo z pewnością Anusia mi to zabierze jak tylko ubierze buty biegowe na nogi. Ale PR na trasie z kapliczki zostanie mój na zawsze. No, może do następnego rekordu.

Dzisiaj w planie jeszcze szykowanie roweru i mała przejażdżka do Czernikowa i nazad. Zobaczymy, bo pogoda robi się nieciekawa.

CIĄG DALSZY NASTĄPI…

GRUNT TO DOBRA ORGANIZACJA

Uwielbiam zorganizowany czas. Lubię wiedzieć co będę robić w każdej niemal minucie dnia. A jeszcze bardziej uwielbiam jego koniec, gdy wszystkie zaplanowane punkty zostały wykonane.

Gdy przychodzi weekend robię plan dnia, aby w maksymalny sposób wykorzystać czas. Dzisiaj co prawda nie jest weekend, tylko dzień wolny od pracy (czwartek), ale i tak plan dnia został zrobiony.

Podczas porannej kawy w łóżku, zrobiłam zestawienie czynności i spraw, które chciałabym ogarnąć w dniu dzisiejszym. Podobnie zresztą dzieje się w każdą sobotę.

Spacer z Zeziem to dobry rozruch, 1,5km trasa ze spokojnym tempem i mnóstwem przystanków, bo Zezio ma swoje prawa, pozwala na nabranie ochoty na inne aktywności. Pogoda się klaruje, słońce wychodzi, będzie ładnie i ciepło.

Trening rowerowy na szosówce wcześnie rano, bo ruch samochodowy minimalny, a chciałam pojechać trasą Velo Mini, która wiedzie w początkowej fazie przez ulice miasta. Wyruszyłam o 7.00 i poleciałam w stronę Bydgoszczy 80-tką, aby skręcić za Leśniczanką w stronę Czarnych Błot. Tak właśnie prowadzi trasa Velo Mini. Małe wtrącenie: Wyścig kolarski Velo w tym roku nie doszedł do skutku, czego cała kolarska brać ogromnie żałuje, w tym i ja.

Założenie na dzisiaj było takie, żeby ładnie zrobić podjazd pod Zamek i może machnąć kilka PR-ów na Stravie. Nie będę się za bardzo rozwodzić na tą jazdą, bo nawet żadnych zdjęć nie zrobiłam. Skupię się od razu na podsumowaniu: udało się zdobyć 3 PR w tym jeden właśnie w Zamku. I mimo tego, że średnia prędkość nie była imponująca, to czułam się bardzo dobrze i nie zostawiłam płuc na trasie. Wszystko idzie we właściwą stronę.

Dalsze plany na dzisiaj obejmują oczywiście regularne jedzenie i kawę a także spacer z Zezolem i Marcią w Olku przewidziany na jakieś 1,5 h a później mycie i odkurzanie samochodu, bo w sobotę na ślub jadę.

Się rozpisałam nie do końca na właściwy temat. Miało być o planowaniu a wyszła relacja z wolnego dnia. No, ale coś tam jednak jedno z drugim się łączy więc nie będę rozpaczać.

Wracając na właściwy temat, to planowanie dnia ma mi pomóc w wykorzystaniu czasu w maksymalnie efektywny sposób, żeby mi dzień nie przeleciał między palcami i żebym wieczorem mogła sobie powiedzieć, że zrobiłam to i to. I nawet jeśli czegoś nie uda mi się wykonać, to przynajmniej próbowałam zrobić cokolwiek.

Sukces i zadowolenie z wykonania planu, też można zaplanować 😉

Nie ma sensu robić wyjechanych planów i stawiać sobie zadań na wyrost, których w żaden sposób nie uda mi się wykonać. To mnie jedynie wnerwi i doprowadzi do stwierdzenia, że nic nie ma sensu i po co mi to wszystko.

A tak… jestem z siebie zadowolona i gotowa na nowe wyzwania.

Szybka notka

Dzisiaj wyjazd na zawody triathlonowe do Gdyni. Tym razem sztafeta. Biorę udział w tym wydarzeniu już po raz trzeci i liczę, jak co roku, na poprawę wyniku. Jednakże jeśli mi to nie wyjdzie, to włosów z głowy rwać nie zamierzam. Zweryfikuje treningi i za rok z nawą nadzieję ruszę na gdyńskie drogi.

Skład sztafety: Pływanie – Przemek, rower – Agzie, bieg – Anusia.

Większa relacja po powrocie a może nawet w trakcie weekendu coś już napisze.

Nie udało się ani napisać „na gorąco”, ani poprawić wyniku (no, może o kilka sekund), ale na pewno udało się zdobyć nowe doświadczenie na trasie kolarskiej i mieć wielkie oczy pełne obaw o pływaków. Takich fal to ja w tym miejscu nie widziałam.

CDN…

Spacer, siłownia i pokemony

czyli co można zrobić dla siebie w 30 minut (tym razem w dzień wolny).

Pobudka z samiuśkiego rana… kawa wypita w łóżku, do tego literatura… w zależności od nastroju traktująca o kolarstwie Magazyn Szosa czy RowerTour, o bieganiu Runners World albo książka poradnik czy zwykła książka thiller, kryminał itp.

Kilka chwil dla siebie i trzeba podjąć decyzję co robić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Można oczywiście nadal leżeć w łóżku, ale jeśli jest się szczęśliwym posiadaczem psa, to jego potrzeby nam na to za długo nie pozwolą.

Wstajemy zatem i szykujemy się do wyjścia na spacer. Teraz czas na decyzję, szybki spacer bez zbędnych dodatków czy zrobić coś dla siebie, skoro i tak muszę się ewakuować z mieszkania?

Dzisiaj udało mi się połączyć 3 czynności podczas jednego, niezbyt długiego spaceru.

Czynność pierwsza:
SAM SPACER czyli czynność poruszania na przemian nogami, która sprawia, że serce zaczyna bić nieco szybciej nie powodując przy tym utraty tchu i ochoty na przeniesienie się na drugi świat(jak to bywa podczas biegania), a jednocześnie daje możliwość podziwiania okolicy, tak często mijanej w pośpiechu, przez co nie dostrzegamy jak pięknie jest w najbliższym otoczeniu.

Czynność druga:
SIŁOWNIA NA ŚWIEŻYM POWIETRZU czyli poruszanie górną partią ciała ( w moim przypadku, bo nogi i tak dostają ostro w kość), która podobnie jak spacer, nie doprowadzi nas na skraj wyczerpania.

Siłownia
Jedna z maszyn siłowni na świeżym powietrzu.
Jedna z maszyn siłowni na świeżym powietrzu.

Czynność trzecia:
ŁAPANIE POKEMONÓW , której to zabawie poświęcę chyba osobny wpis, bo uważam, że warto się nieco nad tym pochylić.

pokemon
Pierwszy złapany Pokemon w dniu dzisiejszym.
pokemon
Drugi Pokemon złapany w dniu dzisiejszym.
pokemon
Kolejny Pokemon złapany.

Zatem w ciągu 30 minutowego spaceru, można zrobić dla siebie co najmniej 3 rzeczy, jak widać. Oczywiście możliwości są nieograniczone i nie każdy musi łapać Pokemony, ale zróbmy już chociaż jedną z czynności (mam na myśli wyjście na spacer) a nasze ciało nam za to podziękuje.

Miłego dnia!!!