Czyja to wina, że rower dla mnie to za mało, a znienawidzone w
szkole biegi zaczynają sprawiać przyjemność, że o pływaniu
kraulem nie wspomnę?
Wszystko zaczęło się od opowiadania Przemka o spotkanych
triathlonistach na plaży…
Nie wiem do dziś co takiego się we mnie stało, że chciałam mimo wszelkich przeciwności, wziąć udział w morderczym dla mnie, rzecz jasna, wyzwaniu… Ukończę zawody triathlonowe na dystansie supersprinterskim.
A… i żadnego doświadczenia w blogowaniu, blogerstwie, blogerowaniu czy jak to się odmienia… nie mam.
Czas zatem zacząć.
Zapraszam serdecznie do czytania. Jeśli nie będzie pasjonująco, nie ma obowiązku kontynuowania literackiej znajomości, ja i tak nadal będę pisać, bo to pomoże mi w codziennej dyscyplinie czasowej chociażby.
Zapewne każdy, kto zacznie czytać moje słowa, zacznie się zastanawiać… po co zaczynasz tworzyć kolejny blog o sporcie, o motywacji, o przemianach… Przecież na każdym kroku jest tego od groma i ciut, ciut.
Prawda. Sama
przecież zaczęłam niedawno śledzić mniej lub bardziej radosną
twórczość osób mających odwagę podzielić się swoimi
doświadczeniami czy przemyśleniami.
I chociaż jest tego
naprawdę sporo, a ja przecież zajrzałam do promila istniejących
blogów, to nie znalazłam treści pisanych przez dojrzałą wiekowo
osobę, którą od niedawna pochłonęła pasja sportu i która
zamieniła jeden nałóg w inny.