Od zawsze zmora nie tylko moja. Waga… zbyt duża, rzecz jasna.
Ile to razy zaczynałam odchudzanie, ile to razy mówiłam sobie, że
po raz ostatni jem te słodycze, piję piwo, a i tak po raz kolejny
ulegałam pokusie i dawałam się ponieść niezdrowym nałogom.
Gdzieś wyczytałam, że aby zerwać z nałogiem należy wpaść w
inny. To oczywiście wielki skrót, na za zasadzie klin klinem. W
moim przypadku zadziałało znakomicie.
Rok 2016 – waga w porywach 104kg, być może czasami więcej, ale
wtedy na wagę się nie wchodzi, dla lepszego samopoczucia i z obawy
przed wpadnięciem w depresję spożywczą.
Decyzja – trzeba coś z tym zrobić, bo samo się nie zrobi, a będzie tylko coraz gorzej.
Postanowiłam zjadać więcej zdrowych potraw, więcej kaszy, warzyw i nieśmiertelnego kurczaka. Niestety z racji tej, że gotowanie nie jest moją mocną stroną, wszystkie obiadowe odsłony miały prawie ten sam smak. A do tego jak się później okazało, jadałam tego i tak za dużo.
Kolejny problem, kolejna decyzja.
Z pomocą przyszło mi zdjęcie Pawła Przedpełskiego (lubię żużel od dzieciństwa), który zachwalał drugie śniadanie z plastikowego pudełeczka… ELITE DIET… to na nich padł mój wybór. Skoro sportowcy korzystają, to musi być zdrowo i smacznie.
Zadzwoniłam, zamówiłam, zjadłam i tak kółko kręci się od półtora roku.
Nie martwię się ani o zakupy, ani o wymyślanie potraw, ani o ilość, ani o jakość, ani nie liczę kalorii, bo mam to wszystko wypisane na pudełku. Pięć posiłków przez 7 dni w tygodniu, kaloryczność na poziomie 1600 kcal, do tego codzienny ruch i efekty przyszły nieoczekiwanie szybko.
Waga spadała, spadała, aż zatrzymała się na 74 kg.
W okresie 2 lat (wliczam w to samodzielne próby gotowania) zrzuciłam 30 kg nadmiaru i całkowicie odmieniłam swoje życie.