Klamka zapadła

Mój pierwszy triathlon – dystans supersprint – Blachownia 2019r.

O starcie w triathlonie na dystansie supersprinterskim klamka zapadła rok temu.

Przecież skoro tyle czasu już się ruszam, to chyba dam radę?

To tylko 400m pływania, 10km jazdy rowerem i 2,5km biegu.

No każdy by dał… już słyszę te komentarze.

A tu okazuje się, że owszem… każdy da radę, to nie są jakieś wielkie dystanse, ale trzeba to jeszcze zrobić w 60 minut (wliczając przebieranki).

I zaczęła się kalkulacja. Rower mam niezły – przejadę w 20 minut, bieganie kiepsko, ale dam radę w mniej więcej 16 – 17 minut, pływanie – wszyscy święci… nie dam rady przepłynąć ciągiem 16-tu basenów a gdzie dopiero woda otwarta.

I dawaj… na basen do trenera, niech mnie nauczy pływać kraulem i to w sposób, który umożliwi mi pokonanie dystansu w minut powiedzmy 16-cie.

Jak się człowiek uprze, to może osiągnąć wiele. Po wielu przepływanych wieczorach na basenie, pod okiem trenera i później już bez, odległość 400m została przeze mnie pokonana. Gorzej było z czasem, ale zaczął się kręcić w okolicach 4:15/100m

Teoretycznie powinnam zmieścić się w dozwolonym czasie, jeśli bieg zrobię w okolicach 7min/km.

Wiem, wiem… wszystko w żółwim tempie. Jednak zawsze do przodu a nie na kanapie.

Zatem… jedziemy do Blachowni. Start 07.07.2019r.

Aktywny weekend 13 -14.07.2019

Sobota w Łodzi, niedziela w Bydgoszczy a wszystko dla psiaków, które szukają domów.

Bieganie nie jest moją miłością, ale skoro już biegam, to niech to ma jeszcze więcej emocji. A, że kocham psy, to połączenie jednego z drugim musi przynieść samo dobro.

W sobotni poranek wraz z Anią i Zeziem pojechaliśmy do Łodzi na ICE CREAM RUN, bieg organizowany przez Runoholica, zwiarowanego, mega pozytywnego gościa.

Bieg zaliczony, medal jest, lody zjedzone, Zezio zachwycony.

Ale za to niedziela, ale za to niedziela, niedziela będzie dla nas…

i była… Bieganie z cyklu Run Hau 2019 – 16 biegów dla psiaków ze schronisk w całej Polsce.

Tego nie można było ominąć i chociaż biegłyśmy z Kamilą tylko 3km trasę, to radocha na mecie była ogromna jak zawsze.

Bieg zaliczony, medal jest, my zachwycone.

Koniec z hurtem czas na detal…

Od zawsze zmora nie tylko moja. Waga… zbyt duża, rzecz jasna.

Ile to razy zaczynałam odchudzanie, ile to razy mówiłam sobie, że po raz ostatni jem te słodycze, piję piwo, a i tak po raz kolejny ulegałam pokusie i dawałam się ponieść niezdrowym nałogom.

Gdzieś wyczytałam, że aby zerwać z nałogiem należy wpaść w inny. To oczywiście wielki skrót, na za zasadzie klin klinem. W moim przypadku zadziałało znakomicie.

Rok 2016 – waga w porywach 104kg, być może czasami więcej, ale wtedy na wagę się nie wchodzi, dla lepszego samopoczucia i z obawy przed wpadnięciem w depresję spożywczą.

Decyzja – trzeba coś z tym zrobić, bo samo się nie zrobi, a będzie tylko coraz gorzej.

Postanowiłam zjadać więcej zdrowych potraw, więcej kaszy, warzyw i nieśmiertelnego kurczaka. Niestety z racji tej, że gotowanie nie jest moją mocną stroną, wszystkie obiadowe odsłony miały prawie ten sam smak. A do tego jak się później okazało, jadałam tego i tak za dużo.

Kolejny problem, kolejna decyzja.

Z pomocą przyszło mi zdjęcie Pawła Przedpełskiego (lubię żużel od dzieciństwa), który zachwalał drugie śniadanie z plastikowego pudełeczka… ELITE DIET… to na nich padł mój wybór. Skoro sportowcy korzystają, to musi być zdrowo i smacznie.

Zadzwoniłam, zamówiłam, zjadłam i tak kółko kręci się od półtora roku.

Nie martwię się ani o zakupy, ani o wymyślanie potraw, ani o ilość, ani o jakość, ani nie liczę kalorii, bo mam to wszystko wypisane na pudełku. Pięć posiłków przez 7 dni w tygodniu, kaloryczność na poziomie 1600 kcal, do tego codzienny ruch i efekty przyszły nieoczekiwanie szybko.

Waga spadała, spadała, aż zatrzymała się na 74 kg.

W okresie 2 lat (wliczam w to samodzielne próby gotowania) zrzuciłam 30 kg nadmiaru i całkowicie odmieniłam swoje życie.

Wielkie oczy ma niekoniecznie tylko strach, zdumienie też

Czy w słusznym wieku można zacząć przygodę życia i dlaczego zmieniam siebie.

Słuszny wiek. Co to oznacza? Zapewne dla każdego coś innego. Dla mnie to coś pomiędzy życiową stabilizacją a…już nic mi się nie chce i dajcie mi wszyscy święty spokój.

Osiągnęłam to. I chociaż wiele osób do tej pory nie wierzy w to ile mam już wiosen, to słuszny wiek stał się i moim udziałem.

Przychodzenie po pracy do domu, otwieranie butelki z winem czy piwem i spalanie paczki papierosów, bo przecież należy się odpoczynek po stresie w pracy, to schemat działający u niejednego z nas.

Częste określenie: sposób na życie. U każdego jest inny, nie każdy zdaje sobie sprawę w ogóle z tego, że jakiś tam sposób na życie ma. Inni nazywają to rutyną a jeszcze inni prozą życia.

A mnie mój sposób na życie przestał się podobać. Bo czy mogą podobać się przelatujące przez palce dni, w których niczego, ale to niczego dobrego nie zrobiłam dla siebie?

Czy mogę być zadowolona, gdy waga pokazuje już liczbę trzycyfrową? O matko kochana… kiedy i jakim cudem to się stało?

Czas działać. Tylko jak?

Podsumowanie

czyli Ty też możesz.

W tej części traktującej o mnie, to na chwilę obecną wszystko co chciałabym ukazać światu. Moim celem zaczynając tego bloga, nie jest chwalenie się wynikami sportowymi, nie jest również pouczanie kogokolwiek, jak ma żyć, co ma robić, ani też zmuszanie do zmian.

Być może ktoś czytający znalazł się w podobnym położeniu jak ja, gdzie nie widać perspektyw na inne życie, gdzie zdaje się, że wszystko już zostało zapisane w życiorysie i pozostaje czekać na przysłowiowy fotel z kapciami. I tym wszystkim osobom pragnę napisać, że nie wiadomo kiedy pojawi się jakiś zapłon, jakaś iskra, która dosłownie rozpierniczy system dotychczasowych wartości a my otworzymy oczy ze zdumienia i realizując małymi krokami swoje nowe marzenia, będziemy lecieć w świat pasji myśląc „żeby tylko starczyło mi czasu na realizację tego wszystkiego nowego co jest jeszcze przede mną”.

Odkrywajcie nowe pasje, realizujcie siebie w tych nowych, a może i odłożonych na później zainteresowaniach, dzielcie się z innymi i zarażajcie ludzi optymizmem. I nieważne czy będziesz biegać wolno, jak ja, ważne, że mówiąc o tym ludzie będą chcieli Cię słuchać i pomyślą „ kurczę, jak jej się udało, to i ja mogę”.

Miłe lepszego początki

czyli jak to się stało, że zaczęłam truchtać.

Zezio, mój przyjaciel najlepszy, kundelek średniego wzrostu…wymuszający na mnie spacery 3 razy dziennie… niewątpliwie był motorem do działania.

Skoro idę przez las szybkim krokiem, dlaczego nie spróbować podbiec jakiegoś kawałka. Może do następnego drzewa?

A skoro drzewo jest, to może i do następnego upatrzonego punktu się uda?

No… niekoniecznie. Gdzieś na 100 metrowej trasie zostawiłam płuca. A przecież tak fajnie jest rzucić do znajomych: idę pobiegać, wrócę za godzinkę. Ale jak tu biegać przez godzinę, skoro 1 minuty nie da się rady?

To cała ja. Nie daję rady, ale od czego chęci i zawziętość?

Zajawka na triathlon

Czyja to wina, że rower dla mnie to za mało, a znienawidzone w szkole biegi zaczynają sprawiać przyjemność, że o pływaniu kraulem nie wspomnę?

Wszystko zaczęło się od opowiadania Przemka o spotkanych triathlonistach na plaży…

Nie wiem do dziś co takiego się we mnie stało, że chciałam mimo wszelkich przeciwności, wziąć udział w morderczym dla mnie, rzecz jasna, wyzwaniu… Ukończę zawody triathlonowe na dystansie supersprinterskim.

Drugi wstępniak

A… i żadnego doświadczenia w blogowaniu, blogerstwie, blogerowaniu czy jak to się odmienia… nie mam.

Czas zatem zacząć.

Zapraszam serdecznie do czytania. Jeśli nie będzie pasjonująco, nie ma obowiązku kontynuowania literackiej znajomości, ja i tak nadal będę pisać, bo to pomoże mi w codziennej dyscyplinie czasowej chociażby.

Zezio

Mój najlepszy przyjaciel, od którego wszystko się zaczęło.
Zezio z prezentem z Psiebiegnij się!
Sen to podstawa regeneracji.
I w szelkach biegowych.

wstępniak

Parę słów na dobry, mam nadzieję, początek.

Zapewne każdy, kto zacznie czytać moje słowa, zacznie się zastanawiać… po co zaczynasz tworzyć kolejny blog o sporcie, o motywacji, o przemianach… Przecież na każdym kroku jest tego od groma i ciut, ciut.

Prawda. Sama przecież zaczęłam niedawno śledzić mniej lub bardziej radosną twórczość osób mających odwagę podzielić się swoimi doświadczeniami czy przemyśleniami.

I chociaż jest tego naprawdę sporo, a ja przecież zajrzałam do promila istniejących blogów, to nie znalazłam treści pisanych przez dojrzałą wiekowo osobę, którą od niedawna pochłonęła pasja sportu i która zamieniła jeden nałóg w inny.

Osiek – punkt widokowy. Jedno z miejsc, które odwiedziłam na rowerze.

A już myślałam, że tylko ciepłe kapcie i fotel.